Unikające zwykle interwencji państwo kilkakrotnie podjęło decyzję o likwidacji monopoli. Dwa najsłynniejsze przypadki to Standard Oil i AT&T. Pierwszy to gigant naftowy, którego zmuszono do podzielenia już w 1911 roku. Z wielkiej korporacji wydzielono 34 konkurujące z sobą spółki. 73 lata później, po wieloletnim procesie za monopolistę uznano firmę AT&T. Efektem była decyzja o wyodrębnieniu siedmiu mniejszych spółek, które zyskały sobie całkiem zabawną, wspólną nazwę „Baby Bells". W tych klasycznych przykładach walki z monopolem warto podkreślić trzy sprawy. Po pierwsze, była to walka z faktycznymi monopolami. Po wtóre, decyzje o podzieleniu podjęto w wyniku postępowań sądowych. Po trzecie, przez ponad 100 lat obowiązywania regulacji antymonopolowych interwencję podejmowano ledwie kilka razy. Przestroga to dla monopolisty, ale i nauka dla rządzących. Także w Polsce.

Trzynaście lat po wejściu Polski do Unii obsesje na punkcie zagranicznych monopoli powinny być dawno za nami. A jednak nie są. Niewygodnym politycznie koncernom niemieckim stawia się zarzut zajmowania pozycji monopolistycznej. Hasła o koniecznej dekoncentracji mieszają się niebezpiecznie z postulowaną „repolonizacją" mediów. Pomijając fakt, że postulat „repolonizacji" w sposób skrajny demotywuje potencjalnych inwestorów z zagranicy (nie tylko na rynku mediów), bardzo ciężko będzie go obronić w logice wspólnego rynku. Tym bardziej że sami znieśliśmy w 2004 roku ustawowe ograniczenia dla zagranicznych inwestycji na rynku audiowizualnym.

Repolonizacja – czy tego rządzący chcą czy nie – zostanie wpisana do katalogu politycznych obsesji ekipy Beaty Szydło. Inaczej jest z przepisami antykoncentracyjnymi. Trudno dyskutować z faktem, że nadmierna koncentracja kapitału może grozić tworzeniem się monopoli branżowych, które stanowią realne zagrożenie dla istoty wolnego rynku, czyli konkurencji. A zatem przepisy antykoncentracyjne mają sens. Tyle tylko, że w Polsce już istnieją. UOKiK prowadzi dość skutecznie postępowania antymonopolowe. Czy potrzebne są szczegółowe regulacje dla rynku medialnego? Nie sądzę, bowiem w Polsce realny monopol medialny niemal nie istnieje. A nie są nim z pewnością ledwie dychające gazety regionalne, które na dodatek wydusi już niedługo rozwój internetu. Na ustawowe przeciwdziałanie koncentracji rynku prasy lokalnej był czas 15 lat temu. Dziś przejęcie tego biznesu przez kogokolwiek wiązać by się musiało z ekonomicznym samobójstwem.

Jest jednak dziedzina, w której kwestia koncentracji, monopolu i dominacji podmiotów zagranicznych stanowi realny problem. To internet i rządzące nim przeglądarki oraz portale społecznościowe. Dziś to Google, Facebook, Twitter i im podobne realnie rządzą debatą publiczną i zawiadują ludzkimi myślami. O ileż groźniejsze od Standard Oil i AT&T wyprą niedługo z rynku nie tylko anachroniczną prasę, ale i tradycyjne media audiowizualne. A może by ustawodawca w trosce o dobro debaty publicznej zajął się właśnie nimi?