Formuła ta jest wykorzystywana w polityce. Niektórzy głosili, że w momencie anektowania ukraińskiego Krymu nie było wiadomo, kim były „zielone ludziki" wprowadzające je w życie. W chwili gdy rozpoczęła się wojna na wschodzie Ukrainy, nie było wiadomo, skąd się wzięli doświadczeni żołnierze wspierający separatystów. Do dzisiaj również nie wiadomo, jacy hakerzy mącili w czasie kampanii wyborczych w kilku krajach zachodnich. I wciąż nie wiemy, kto zaatakował bronią chemiczną podwójnego agenta mieszkającego w Wielkiej Brytanii.

Oficjalnie tego nie wiadomo do czasu, aż Kreml sam się do tego nie przyzna, jak np. do wysłania „zielonych ludzików" na Krym przyznał się po pewnym czasie sam Putin. Otrucie Siergieja Skripala i jego córki bronią chemiczną o nazwie nowiczok spowodowało, że Zachód nie zamierza już słuchać, że w momencie oczekiwania na wyniki wyborów w Rosji oficjalnie nie było wiadomo, kto stoi za tym atakiem na terenie jednego z najważniejszych państw cywilizacji zachodniej. Zachód mówi, że wie. I wie, że musi odpowiedzieć. Także dlatego, by rozzuchwaleni Rosjanie nie dokonywali kolejnych ataków.

Kreml przekroczył czerwoną linię, licząc na bezkarność z powodu świeżego konfliktu wewnątrz Zachodu – między Ameryką Trumpa i Europą pod wodzą Merkel. I na tradycyjną niechęć do zrywania intratnych biznesów z Rosjanami.

Teraz udawanie, że „oficjalnie nic nie wiadomo", dlatego „prowadzimy interesy jak dawniej", powinno się skończyć. Zachód musi się skonsolidować w obliczu wspólnego zagrożenia. Prawdziwą dotkliwą karą byłoby zrywanie więzi surowcowych łączących Europę Zachodnią z Rosją, w tym rezygnacja z budowy rurociągu NordStream 2. Przy zmianie nastawienia Trumpa do ochrony amerykańskiego rynku przed unijnymi towarami byłoby to realne.

Transatlantyckie pojednanie to najlepszy sposób na rosyjską agresję. Trzeba tylko przestać uznawać Moskwę – niezależnie od tego, co robi – za odpowiedniego partnera do interesów.