Dzisiejsze obrazki z pogranicza Korei Północnej i Południowej są niewątpliwie miłe dla oka. Zwłaszcza w porównaniu z tymi z 11 listopada 2017 roku, czyli bardzo niedawnymi, kiedy obserwowaliśmy ucieczkę z twierdzy Kimów północnokoreańskiego żołnierza, ostrzeliwanego przez kolegów.
Dowiedz się więcej » Koree po 68 latach chcą zakończyć wojnę. Jest deklaracja
Warto też przypomnieć sobie starsze obrazki albo raczej opowieści - bo w kraju, gdzie władają od dekad Kimowie, robienie zdjęć i filmów to działalność grożąca śmiercią – o Koreańczykach umierających w obozach pracy i jedzących trawę. O bezwzględnym eliminowaniu rywali politycznych i praniu mózgów obywatelom.
Zmniejszenie ryzyka wybuchu wielkiej wojny warte jest oczywiście dyplomatycznych zabiegów. One nie byłyby możliwe bez niekonwencjonalnej polityki Trumpa, południowi Koreańczycy z Moonem na czele, słusznie, próbują wykorzystać zaskakujący zwrot w wymuszonej przez nią postawie Kima.
Najważniejsze pytanie brzmi, do czego zmierza ten uśmiechnięty Kim, który po pomalowanym na zielono mostku w strefie zdemilitaryzowanej spacerował dziś obok Moona? Graczem wagi ciężkiej już jest, niedługo ma stanąć koło prezydenta USA. Ale, jak zamierza zagwarantować sobie przetrwanie? Gdyby naprawdę pozbył się rakiet mogących przelecieć tysiące kilometrów i broni atomowej, to trafiłby do ligi przywódców dwudziestoparomilionowych biednych krajów, bardzo niepewnych przyszłości.