Zwycięstwo w Tour de France w lipcu było dla kolarza Sky korporacyjnym obowiązkiem. Takie zadanie postawili mu – jak co roku – szefowie brytyjskiej grupy. Za to był rozliczany. Vuelta – hiszpański wyścig zaczął się trzy tygodnie po zakończeniu Wielkiej Pętli – stanowiła dla naturalizowanego przez Brytyjczyków Kenijczyka, przede wszystkim osobiste wyzwanie.
Froome zakochał się w Vuelcie od pierwszego startu w 2011 roku. Pojechał wtedy jako nieznany kolarz, kilkanaście dni po starcie w Tour de Pologne, w którym zajął 85. miejsce, a na najtrudniejszym etapie w Zakopanem zajął jedną z ostatnich pozycji.
Menedżer David Brailsford uważał 26-letniego wówczas kolarza za jednego z najsłabszych w zespole, nadającego się co najwyżej na pomocnika. Froome ukończył jednak swą pierwszą Vueltę na drugim miejscu, 13 sekund za Hiszpanem Jose Cobo, ponad minutę przed swoim liderem Bradleyem Wigginsem.
To na tym wyścigu narodziła się jego gwiazda, podczas przejazdu przez Hiszpanię dojrzewał. Na Półwyspie Iberyjskim odreagowywał także złe relacje z Wigginsem i kiepską atmosferę w grupie.
Jeszcze dwa razy we Vuelcie zajął drugie miejsce, do zwycięstwa trzy lata temu i przed rokiem brakowało mu niewiele ponad minutę. W końcu teraz dopiął swego.