Obecność „zadaniowca” w firmie to sprawa drugorzędna

Rozliczanie osoby zatrudnionej w systemie zadaniowym czasu pracy z obecności w zakładzie, to błąd. Jedyną miarą powinno tu być terminowe wykonywanie nałożonych na nią zadań.

Publikacja: 16.11.2017 06:00

Obecność „zadaniowca” w firmie to sprawa drugorzędna

Foto: 123RF

Konstrukcja czasu pracy określonego wymiarem zadań (art. 140 kodeksu pracy), w praktyce nazywanego zadaniowym, nie zawsze bywa właściwie rozumiana przez pracodawców. Najczęściej popełnianym błędem jest ustalanie pracownikom objętym tym systemem rozkładu czasu pracy, tj. godzin rozpoczynania i kończenia pracy w poszczególnych dniach tygodnia. Tak być nie powinno.

Jak sama nazwa wskazuje, czas wykonywania pracy określają tu właściwości zadań wykonywanych przez pracownika, a nie rozkład narzucany przez pracodawcę. Inaczej rzecz ujmując, pracownik powinien pozostawać do dyspozycji zadania w tym czasie, gdy zadanie wymaga jego aktywności. Jest to zupełnie odmienna filozofia niż w klasycznych systemach czasu pracy, w których zatrudnieni muszą pozostawać w dyspozycji pracodawcy w określonych przez niego dniach i godzinach.

Sam zapis to za mało

Nie wystarczy zatem napisać w regulaminie pracy, że określona grupa pracowników (np. przedstawiciele handlowi) jest objęta zadaniowym czasem pracy, a w dalszych krokach ustalić system nakładania skonkretyzowanych zadań i określania ich czasochłonności (po porozumieniu z pracownikiem), zaś na koniec rozliczać takie osoby z wykonanych zadań. Oczywiście nie wyklucza to wyznaczania pracownikowi godzin kontaktowych czy stawiania się w firmie w określonym czasie, ale powinno to mieć charakter incydentalny, a nie permanentny.

Korzyść, jaką daje zadaniowy czas pracy, to wysoka elastyczność, efektywne wykorzystanie czasu pracy (brak okresów „zakonspirowanego" odpoczynku charakterystycznego dla klasycznego, rozkładowego systemu), wykonywanie pracy wtedy, gdy jest ona po prostu potrzebna. Dodając do tego zwolnienie pracodawcy z obowiązku ewidencjonowania godzin pracy (art. 149 § 2 k.p.), mądrze zastosowany system zadaniowy może przynieść korzyści zarówno pracodawcy jak i pracownikowi. Temu ostatniemu np. w postaci możliwości harmonizowania pracy z potrzebami prywatnymi, rodzinnymi.

Nieodparta potrzeba kontroli

W praktyce różnie to bywa. Pracodawcy seryjnie przegrywają procesy o wynagrodzenie za pracę w godzinach nadliczbowych z osobami objętymi zadaniowym czasem pracy, głównie ze względu na niemożliwość udowodnienia, że zadania nałożone na pracownika mogły być wykonane w ramach obowiązujących norm. Płacą grzywny za nieewidencjonowanie godzin pracy w systemach, które wprawdzie nazwali zadaniowymi, ale które w istocie takimi nie są. Cytując zapis w regulaminie pracy pewnej firmy: „Pracownicy działu handlowego pracują w zadaniowym czasie pracy (art. 140 k.p.) od poniedziałku do piątku w godzinach od 8.00 do 16.00". To niemal klasyka u niektórych pracodawców, którzy nie mogą się wyzbyć przyzwyczajenia do ustalania rozkładu w przypadkach, gdy nie ma to najmniejszego sensu. Rozliczają „zadaniowców" z obecności, wyciągają surowe konsekwencje z tytułu nieobecności.

Jedyny wyznacznik

O ile w przypadku systemu „rozkładowego" łatwo ustalić, w jakich godzinach pracownik powinien być w pracy, a więc kiedy mamy do czynienia z jego nieobecnością, o tyle w przypadku pracownika zadaniowego już tak nie jest. Przekonał się o tym pewien pracodawca, który zwolnił dyscyplinarnie "zadaniowca" za nieusprawiedliwioną – zdaniem pracodawcy – nieobecność. Sprawa okazała się jednak nie tak oczywista i prosta.

Sąd Najwyższy w wyroku z 5 lipca 2017 r. (II PK 202/16) przyjął, że „w razie zarzucenia pracownikowi zatrudnionemu w zadaniowym czasie pracy ciężkiego naruszenia podstawowego obowiązku pracowniczego, polegającego na jednorazowej nieobecności w pracy, konieczne jest wykazanie bezprawności działania, winy oraz w szczególności sprecyzowanie, na czym polegało naruszenie lub zagrożenie interesów pracodawcy. Ten ostatni element powinien być niewątpliwie oceniany w kontekście wykonania przez pracownika zadań".

Sprowadzając rzecz do konkretu – najpierw trzeba ustalić, czy pracownik był nieobecny (tak, to nie pomyłka). W tym przypadku mogło to oznaczać sprawdzenie, czy terminowo wykonał zlecone mu zadania, a nie, czy w określonym dniu bądź w określonych godzinach był w konkretnym miejscu.

—Grzegorz Orłowski

Zdaniem autora

Grzegorz Orłowski, radca prawny Orłowski Patulski Walczak

Pracownik zadaniowy jest rozliczany z zadań, a nie z obecności. Oczywiście mogą wystąpić sytuacje, gdy obecność „zadaniowca" w firmie w określonym dniu czy godzinach jest nieodzowna i wydano mu stosowne polecenie. Jednak co do zasady w systemie zadaniowym chodzi o wykonanie ustalonych zadań, a nie siedzenie pod okiem szefa. Jeśli przełożony chce mieć kogoś na oku i pod ręką w godzinach swojego urzędowania, niech lepiej zastosuje system, którym sam jest objęty.

Konstrukcja czasu pracy określonego wymiarem zadań (art. 140 kodeksu pracy), w praktyce nazywanego zadaniowym, nie zawsze bywa właściwie rozumiana przez pracodawców. Najczęściej popełnianym błędem jest ustalanie pracownikom objętym tym systemem rozkładu czasu pracy, tj. godzin rozpoczynania i kończenia pracy w poszczególnych dniach tygodnia. Tak być nie powinno.

Jak sama nazwa wskazuje, czas wykonywania pracy określają tu właściwości zadań wykonywanych przez pracownika, a nie rozkład narzucany przez pracodawcę. Inaczej rzecz ujmując, pracownik powinien pozostawać do dyspozycji zadania w tym czasie, gdy zadanie wymaga jego aktywności. Jest to zupełnie odmienna filozofia niż w klasycznych systemach czasu pracy, w których zatrudnieni muszą pozostawać w dyspozycji pracodawcy w określonych przez niego dniach i godzinach.

Pozostało 82% artykułu
2 / 3
artykułów
Czytaj dalej. Subskrybuj
Nieruchomości
Trybunał: nabyli działkę bez zgody ministra, umowa nieważna
Praca, Emerytury i renty
Czy każdy górnik może mieć górniczą emeryturę? Ważny wyrok SN
Prawo karne
Kłopoty żony Macieja Wąsika. "To represje"
Sądy i trybunały
Czy frankowicze doczekają się uchwały Sądu Najwyższego?
Materiał Promocyjny
Jak kupić oszczędnościowe obligacje skarbowe? Sposobów jest kilka
Sądy i trybunały
Łukasz Piebiak wraca do sądu. Afera hejterska nadal nierozliczona