Chociaż praca to „tylko" praca, to jednak ponad wszelką wątpliwość jest to miejsce, w którym po pierwsze spędzamy bardzo dużo czasu, po drugie zaś – poznajemy się bardzo dobrze, nierzadko lepiej niż w warunkach narzeczeństwa czy randkowych spotkań, podczas których strony odgrywają krótkotrwałe role uwodzicielskie.
Pracodawcy mają z tym problem. Wiadomo bowiem, że wejście dwojga pracowników w relację intymną może skutkować takim rodzajem zależności czy preferencji, który ma całkowicie niemerytoryczny charakter.
W dawniejszych czasach, według mojej wiedzy, w amerykańskich korporacjach obowiązywały w tym zakresie surowe reguły, z których wynikało po pierwsze, że każdy przypadek nawiązania relacji intymnych pracownicy mieli obowiązek meldować compliance oficerowi, po drugie – w takim przypadku jedno z dwojga pracowników musiało liczyć się z bezzwłocznym rozwiązaniem umowy o pracę.
W polskich warunkach prawnych wejście w intymną relację z całą pewnością nie kwalifikowałoby się jako uzasadniona przyczyna wypowiedzenia umowy o pracę. Natomiast pracodawcy muszą rozwiązywać realny problem, co zrobić z takimi sytuacjami, na ile i jak można je uregulować w regulaminie pracy.
Zaznaczę na wszelki wypadek, że używam tu bardzo ogólnego pojęcia relacji intymnych, co jest oczywiście typowo prawniczym podejściem do problemu definicyjnego. W tym przypadku pod pojęciem relacji intymnych rozumiem zarówno doraźne odbywanie stosunków seksualnych, jak też poważne związki emocjonalne i intelektualne, które zmieniają życie stron. Ani ja w swoich rozważaniach, ani pracodawcy nie będą w stanie ocenić takich relacji pod kątem ich głębi i znaczenia. Wiadomo jedynie, że tu i teraz wpływają one na relacje pracownicze.