– Chcemy ograniczenia pracy w niedziele, bo niedziela jest dla Boga i rodziny – mówił Piotr Duda, szef NSZZ „Solidarność", w czasie obchodów rocznicy podpisania Porozumień Sierpniowych. – Zebraliśmy ponad 350 tys. podpisów pod projektem zmian. 2 września, w samo południe, składamy projekt na ręce marszałka Sejmu Marka Kuchcińskiego. Chcemy pokazać, że społeczeństwo chce tych ograniczeń. Będziemy zbierali podpisy do momentu, aż ustawa nie zostanie podpisana przez prezydenta Andrzeja Dudę. Po to, by udowodnić, że to nie jest garstka ludzi, która popiera takie rozwiązania, lecz są to miliony.
Będą wyjątki
W myśl projektu NSZZ „Solidarność" zakaz obejmie wszystkie formy zatrudnienia. Nie będzie miało więc znaczenia, czy jest to etatowy pracownik sklepu czy zleceniobiorca. Część niedziel zostanie jednak zwolniona z zakazu: ostatnia niedziela stycznia i druga niedziela lipca, kiedy w handlu są organizowane wyprzedaże. Poza tym sklepy po zmianach proponowanych przez „S" mogłyby być otwarte przez dwie niedziele przed Bożym Narodzeniem i jedną przed Świętami Wielkanocnymi. Projekt przewiduje także ograniczenie pracy do godz. 14 w Wigilię Bożego Narodzenia i w Wielką Sobotę.
Tragedii nie będzie
Obecnie trwa bardzo ciekawy spór o skutki wprowadzenia zakazu handlu w ponad 40 niedziel rocznie.
Bartłomiej Biga, ekspert z Centrum Analiz Klubu Jagiellońskiego ds. ekonomicznej analizy prawa, twierdzi, że po zmianach pracę może stracić nawet 100 tys. osób zatrudnionych w handlu.
– Te obliczenia nie mają żadnego oparcia w rzeczywistości – komentuje Alfred Bujara, szef sekcji handlu NSZZ „Solidarność", współautor projektu ustawy. – Z sygnałów, jakie docierają do mnie od przedsiębiorców w całej Polsce, wynika, że brakuje im obecnie rąk do pracy, więc muszą ściągać pracowników np. z Ukrainy. Jeśli nawet ktoś straci zatrudnienie w jednej firmie, szybko znajdzie pracę w innym miejscu. W handlu jest obecnie ogromny niedobór pracowników.