Pojawiło się wiele pomysłów na wydłużenie terminów na odwołanie do sądu pracy. Czy ten termin 7 dni, który obecnie obowiązuje, jest wystarczający na wniesienie odwołania?
Barbara Surdykowska, ekspert NSZZ Solidarność: W polskim prawie obecnie są dwa terminy. 14 dni jeśli pracodawca natychmiast rozwiąże stosunek pracy oraz 7 dni w razie wypowiedzenia stosunku pracy. To są terminy niekorzystne dla pracowników. W taki krótkim czasie pracownik nie podejmie racjonalnej decyzji. Terminy te są zaszłością. Dotyczyły możliwości wniesienia odwołania do ciał rozjemczych i one są nieadekwatne do wniesienia skargi do sądu pracy.
Terminy powinny być jednolite, niezależnie czy jest to wypowiedzenie, czy jest to rozwiązanie. Ponadto termin musi być racjonalny, aby osoba mogła ochłonąć, skontaktować się z pełnomocnikiem, zebrać materiały dowodowe, świadków i ich adresy. Im pozew lepiej napisany, tym postępowanie krótsze.
W większości państw europejskich terminy zaczynają biec od momentu, w którym umowa ulegnie rozwiązaniu. Weźmy Wielką Brytanię. Tam termin jest trzymiesięczny i biegnie on od rozwiązania umowy o pracę. W Polsce pracownik musi wnieść odwołanie jeszcze, gdy świadczy pracę. Jest to niekomfortowa sytuacja. Pracodawca jest niezadowolony. Ocenia to negatywnie i szuka czegoś, żeby dać pracownikowi dyscyplinarkę. Powinno być takie rozwiązanie jak w krajach UE, ale póki co takiej propozycji nie ma.
Nowoczesna zaproponowała wydłużenie z 7 dni do 14. OPZZ i Forum optowały za twardym podejściem - 30 dni. W Radzie Dialogu pojawiła się propozycja, aby ten termin wynosił 21 dni, a więc pośrodku między 14 a 30 dni. Solidarność te 21 dni poparła. Zapewne projekt Nowoczesnej trafi do "lodówki", szczególnie gdy pojawiła się propozycja premiera Morawieckiego - 14 dni.