Thyssenkrupp i Tata Steel będą miały we wspólnym przedsięwzięciu po 50 proc. udziałów. Podzielą się również swoimi zobowiązaniami. „Umowa nie wymaga gotówki" – mówi komunikat Tata Steel. Obie spółki spodziewają się, że dzięki synergii da się uzyskać 400–600 mln euro, a cięcia zatrudnienia ograniczyć do 4 tys. etatów (8 proc. ich obecnego zatrudnienia w Europie). Nowa spółka joint venture ma się nazywać Thyssenkrupp Tata Steel i mieć główną siedzibę w Amsterdamie.

Fuzja została poniekąd wymuszona sytuacją panującą na światowym rynku stali, który zmaga się z nadmierną podażą (będącą skutkiem nadprodukcji w Chinach). – Chcemy uniknąć tego, że nasza ekipa zrestrukturyzuje się na śmierć. Nikt nie jest w stanie samodzielnie rozwiązać problemów strukturalnych w Europie. Wszyscy cierpimy z powodu nadprodukcji, a to oznacza, że wszyscy podejmujemy takie same działania restrukturyzacyjne – wyjaśniał Heinrich Hiesinger, prezes koncernu Thyssenkrupp.

Joint venture ma osiągać roczne obroty wynoszące około 15 mld euro i produkować co roku około 21 mln ton produktów stalowych. Oznacza to, że będzie drugim pod względem wielkości producentem stali w Europie, po indyjskim (ale zarejestrowanym w Luksemburgu) koncernie ArcelorMittal.

Inwestorzy dobrze przyjęli ogłoszoną fuzję. Akcje Thyssenkrupp rosły w środę na giełdzie we Frankfurcie o ponad 3 proc. Papiery Tata Steel zyskiwały zaś na giełdzie w Bombaju blisko 2 proc.

Ogłoszone porozumienie o fuzji jest jednak tylko wstępne. Do podpisania pełnej umowy ma dojść dopiero na początku 2018 r. Może ona wejść w życie przed końcem przyszłego roku, o ile oczywiście fuzję zaakceptują akcjonariusze, a także Komisja Europejska. Połączenie sił przez tak wielkich producentów stali i związane z tym redukcje zatrudnienia mogą wywołać wątpliwości regulatorów z Brukseli. Na razie fuzję pochwalił jednak premier Holandii Mark Rutte, zadowolony, że stalowe joint venture będzie miało główną siedzibę w jego kraju.