Predom-Polar we Wrocławiu: Wspomnienia stanu wojennego

Im większy był strach, tym głośniej się modliliśmy. I wtedy weszli zomowcy – wspominają uczestnicy wydarzeń sprzed 35 lat we wrocławskim Polarze.

Aktualizacja: 13.12.2016 05:52 Publikacja: 12.12.2016 18:21

16 grudnia 1981 czołgi otoczyły siedzibę zakładu Predom – Polar we Wrocławiu

16 grudnia 1981 czołgi otoczyły siedzibę zakładu Predom – Polar we Wrocławiu

Foto: komisja zakladowa NSZZ „Solidarnosc”

13 grudnia 1981 roku wypadał w niedzielę. W poniedziałek pracownicy zakładów Predom Polar na wrocławskim Psim Polu, przyszli do pracy. Większość to mieszkańcy podwrocławskich gmin, niewielkich miasteczek i wsi. W Solidarność uwierzyli do tego stopnia, że chcieli współzarządzać swoim przedsiębiorstwem. Stan wojenny odebrał im to marzenie.

14 grudnia, Krzysztof Zadrożny, członek Komisji Zakładowej i zarządu regionu NSZZ „S": Przyszedłem do zakładu i zacząłem rozmawiać z ludźmi, większość była za tym, żeby coś zrobić, żeby podjąć strajk. Zaczęła się przepychanka. My staliśmy, protestując, a dyrekcja usiłowała uruchomić produkcję. Poszczególne wydziały jednak stawały. Stanęła pierwsza, a potem druga zmiana. Ok. 20 dyrekcja wymusiła „na chłodziarkach", pod groźbą zwolnienia z pracy, żeby produkcja na trochę ruszyła.

15 grudnia, Małgorzata Calińska-Meyer (szefowa NSZZ „S" w Polarze od 1989 roku do dziś): Powstał jawny komitet strajkowy: Henryk Dydo – przewodniczący, Krzysztof Kuna, Bogdan Krzyżosiak, no i Barbara Litwiniuk, która już po 24 godzinach okazała się najważniejszą dziewczyną w Polarze. Ich decyzja o ujawnieniu się podziałała na załogę mobilizująco. Oni podjęli ryzyko, wiedzieli przecież, że to może skończyć się długoletnim wyrokiem lub internowaniem.

Powstały też dwa trzyosobowe tajne komitety strajkowe (TKS) (w jednym m.in. Przemysław Bogusławski i Krzysztof Zdrożny), ubezpieczenie na wypadek aresztowania członków JKS.

Małgorzata Calińska-Meyer: Dyrektor wierzył, że przekona załogę na zebraniu. Zarządził głosowanie nad strajkiem. A przewodniczący Dydo powiedział do ludzi: „Jak chcecie chodzić w walonkach, to zagłosujecie przeciw". Więc zagłosowali za. Dyrektor wściekł się i wyszedł. A załoga była już w tym momencie na dobre scementowana. W dodatku można było korzystać ze sprzętu nagłaśniającego, który nieopatrznie pozostawił na hali dyrektor.

Krzysztof Zadrożny: Straż przemysłowa stała na bramach, a z nimi ludzie z komitetu strajkowego. Jeszcze podczas głosowania latał nad zakładem wojskowy helikopter, rozrzucali ulotki mające nas przestraszyć.

Liczba uczestników strajku wahała się od 1500 do 2500 osób. Był to jeden z 34 strajkujących zakładów we Wrocławiu i jeden z kilku tak długich protestów w mieście.

Jedyna msza święta

16 grudnia, Krzysztof Zadrożny: Rano ktoś wpadł na pomysł, żeby zawołać księdza i żeby odbyła się msza święta. Ludzie to radośnie podchwycili, posprzątaliśmy, szybko sklecono ołtarz, wstąpiła w nas duchowa nadzieja. Opowiadałem ludziom, jak było w innych zakładach – w Pafawagu, w Dolmelu. O aresztowaniach, internowaniach, wojsku na ulicach. Polar różnił się od innych zakładów, byliśmy z boku, odseparowani, tuż przy głównej wylotówce na Warszawę. Większość załogi stanowiły kobiety. Ludzie pochodzili z okolicznych gmin, często ze wsi. Trudniej było o solidarność, która rodzi się między tymi, którzy mieszkają na tym samym osiedlu, razem wracają do domu... A się okazało, że zakład jednak stoi. I że kobiety są często odważniejsze od mężczyzn. Tuż przed mszą, kiedy mikrofon był już włączony, jedna z nich podeszła i nakrzyczała po prostu na kilku mężczyzn za to, że poprzedniego dnia nie zostali na strajku. Takie były te nasze kobiety. I takie zostały.

– To Basia Litwiniuk zaszczepiła w nas odwagę – dopowiada Andrzej Kowalski, działacz podziemnej Solidarności, później PPS, dziś szef dolnośląskiej „S" emerytów i rencistów.

K.Z.: Jeszcze przed mszą pojawiły się głosy, że będzie pacyfikacja, koledzy radzili mi żeby lepiej wyjść z zakładu, bo miałem być łącznikiem między przedsiębiorstwami. Wyszedłem. I widziałem, jak czołgi jadą do zakładu. Ze Stolbudu ludzie rzucali w nie drewnianymi klockami.

Rozpoczęło się nabożeństwo, które odprawiał ks. Marian Staneta. Polar był jedynym zakładem w grudniu '81, w którym zorganizowano mszę.

Małgorzata Calińska-Meyer: Byłam wtedy w środku. Trwała msza. Pod koniec usłyszeliśmy czołgi. Dudniło. Jechały i od centrum, i od drogi na Warszawę. Postanowiliśmy wyprowadzić księdza, żeby go nie narażać. Kiedy kończył, mikrofon przejęła Basia Litwiniuk. Zaczęliśmy się razem modlić. I ta modlitwa narastała, tak jak dudnienie czołgów. Zdaliśmy sobie sprawę, że chyba tylko Pan Bóg może nas uratować. Im większy był strach, tym głośniej się modliliśmy. I wtedy weszli zomowcy, w hełmach z przyłbicami, z tarczami. A my staliśmy między taśmami produkcyjnymi, komitet strajkowy wzywał, żebyśmy się nie dali sprowokować. Byliśmy otoczeni już podczas przyjmowania komunii. Gdyby ktokolwiek rzucił śrubą, mutrą – doszłoby do masakry, polałaby się krew. Przed sobą miałam widok na sekretarza partii, który też się modlił, przecież nie wiedział, czy ktoś mu pałą przywali, czy nie... Nie było czasu na sprawdzanie legitymacji. A przy mikrofonie Basia, młoda dwudziestoparoletnia dziewczyna z długimi włosami. I kiedy zaintonowała „liczę na Ciebie Ojcze" podszedł do niej oficer ZOMO. Złapał ją za te długie włosy, oderwał od mikrofonu i po prostu zabrał. Na wolność wyszła dopiero 7 lipca 1982 roku.

Pracowników wyprowadzono i rozgoniono przy użyciu armatek wodnych. Na bramach szukano tych z „czarnej listy". Internowano kilkanaścioro pracowników, a do końca stanu wojennego – 51 osób.

Załoga się nie przelękła

17 grudnia, K.Z: Wróciłem do zakładu jako łącznik Solidarności. Uważałem, że zrobiliśmy swoje. Trudno wymagać od kobiet, które mają dzieci czegoś więcej, prawda? Żeby znowu się narażały. Nie chciałem więc nikogo do niczego namawiać. 17 grudnia wiedzieliśmy już, że w kopalni Wujek strzelali do ludzi. Myślałem o tym. Ale załoga się nie przelękła. Chcieli dalej strajkować, sprzeciwiać się. Mówili, że to było zbyt piękne, co mieliśmy, a komuna zbyt kłamliwa, żeby się z tym pogodzić. Byłem zaskoczony. Strajk trwał do 18 grudnia. Potem była kolejna pacyfikacja. Weszło ZOMO i uznali, że nie ma co się już patyczkować. Rozwiązano zakład. Dopiero po nowym roku kazali ludziom do pracy przychodzić i robili weryfikację. Ale Solidarność działała. Przez te wszystkie lata.

Do stycznia 1982 r. załogę zatrudniano od nowa. Po przeprowadzeniu rekrutacji pracowników okazało się, że 54 osoby zostały zwolnione z pracy.

Dlaczego opór w Polarze był tak duży? Częściowo wyjaśnia to Łukasz Sołtysik, w wydanej właśnie przez IPN książce „Solidarność w Polarze". Historyk zwraca uwagę na kapitał społecznego zaufania i zaangażowania, który zbudował związek w zakładzie od sierpnia 1980 do momentu wprowadzenia stanu wojennego. „Solidarność podjęła trud nie tylko poprawienia warunków socjalno-bytowych pracowników, stosunków międzyludzkich, czy wywalczenia podwyżek płac. Zainteresowano się również sprawami kadrowymi, poprawą jakości produkowanych produktów. (...) Solidarność w imieniu załogi chciała mieć realny wpływ na zarządzanie przedsiębiorstwem, na planowanie, procesów zbytu i produkcji. Jak dotąd były to dziedziny leżące niepodzielnie w gestii wieloletniego dyrektora naczelnego Karola Popiela mającego pełne poparcie Komitetu Zakładowego PZPR i Komitetu Wojewódzkiego PZPR (...)

Jednym ze sposobów przełamania tego monopolu miał być demokratycznie wybrany samorząd pracowniczy. W 1981 r. ideę samorządu pracowniczego forsowała Solidarność. W Polarze za przygotowanie wyborów do samorządu była odpowiedzialna Barbara Litwiniuk". Ta sama, którą ZOMO wyprowadziło za włosy 16 grudnia.

9 grudnia 2016 r., 35 lat po tamtych wydarzeniach, w tej samej hali produkcyjnej odprawiono mszę, a Małgorzata Sadurska, szefowa Kancelarii Prezydenta wręczyła działaczom „S" odznaczenia. Krzyż Komandorski Orderu Odrodzenia Polski: Przemysławowi Bogusławskiemu, Zygmuntowi Klatce, Mieczysławowi Zołoteńce. Krzyż Oficerski Odrodzenia Polski: Henrykowi Dydo, Krzysztofowi Kunie, Małgorzacie Calińskiej-Meyer.

Przy pisaniu artykułu wykorzystałam niektóre wypowiedzi z przygotowanej przeze mnie audycji o pacyfikacji Polaru, wyemitowanej na antenie Programu I Polskiego Radia w 2011 roku. A także informacje z książki „Solidarność w Polarze" Łukasza Sołtysika.

masz pytanie, wyślij e-mail do autorki: zuzanna.dabrowska@rp.pl

13 grudnia 1981 roku wypadał w niedzielę. W poniedziałek pracownicy zakładów Predom Polar na wrocławskim Psim Polu, przyszli do pracy. Większość to mieszkańcy podwrocławskich gmin, niewielkich miasteczek i wsi. W Solidarność uwierzyli do tego stopnia, że chcieli współzarządzać swoim przedsiębiorstwem. Stan wojenny odebrał im to marzenie.

14 grudnia, Krzysztof Zadrożny, członek Komisji Zakładowej i zarządu regionu NSZZ „S": Przyszedłem do zakładu i zacząłem rozmawiać z ludźmi, większość była za tym, żeby coś zrobić, żeby podjąć strajk. Zaczęła się przepychanka. My staliśmy, protestując, a dyrekcja usiłowała uruchomić produkcję. Poszczególne wydziały jednak stawały. Stanęła pierwsza, a potem druga zmiana. Ok. 20 dyrekcja wymusiła „na chłodziarkach", pod groźbą zwolnienia z pracy, żeby produkcja na trochę ruszyła.

Pozostało 90% artykułu
2 / 3
artykułów
Czytaj dalej. Subskrybuj
Historia
Pomogliśmy im odejść z honorem. Powstanie w getcie warszawskim
Historia
Jan Karski: nietypowy polski bohater
Historia
Yasukuni: świątynia sprawców i ofiar
Historia
„Paszporty życia”. Dyplomatyczna szansa na przetrwanie Holokaustu
Historia
Naruszony spokój faraonów. Jak plądrowano grobowce w Egipcie