Szwajcarska lekcja religii

W XVI wieku Szwajcaria była jednym z głównych ośrodków reformacji. W krzewieniu jej idei najważniejszą rolę odegrali dwaj protestanccy teologowie: Ulrich Zwingli i Jan Kalwin.

Aktualizacja: 29.10.2017 20:26 Publikacja: 29.10.2017 00:01

W sierpniu 1968 r. Sowieci „oswobodzili" kolejny kraj. Tym razem jednak przeciwnikami nie byli naziści, ale „lokalni reakcjoniści Praskiej Wiosny", których trzeba było przepędzić. Około 100 tysięcy najczęściej dobrze wyszkolonych oraz posiadających wyższe wykształcenie Czechosłowaków (wówczas jeszcze ten naród istniał) opuściło kraj rządzony znów przez przeciętniaków z partii komunistycznej, aby gdzieś indziej rozpocząć nowe życie.

Byłem wtedy uczniem szkoły im. Gottwalda w Preszowie i członkiem dziecięcej organizacji komunistycznej, tzw. pionierem. Jako uchodźca wylądowałem w przeważająco katolickiej Szwajcarii środkowej. Moi rodzice szybko przypomnieli sobie o naszych katolickich korzeniach oraz o tym, że babcia dopilnowała, abyśmy w tajemnicy zostali ochrzczeni. Naraz siedzieliśmy w kościele katolickim w Zugu, a ja ze zdumienia przecierałem oczy, ponieważ kościół każdej niedzieli pękał w szwach. I to nie z powodu uzależnionych od opium mas, ale w wyniku obecności całych rodzin z dziećmi. Nie zapomnę, w jakie osłupienie wprawiali mnie klęczący dorośli, którzy co niedziela oddawali pokłon swojemu Bogu. Na polecenie rodziców miałem się odtąd stać częścią tej wspólnoty.

Napędzany ciekawością oraz w żaden sposób na Zachodzie nieograniczany (w bloku wschodnim tylko wybrani mogli przekraczać granice) w latach szkolnych i studenckich, a także właściwie w całym moim późniejszym życiu, podróżowałem i odkrywałem przy tym intrygujące zjawiska. Dokądkolwiek docierałem, ludzie oprócz władzy organizacyjnej, prawnej lub w razie konieczności także wojskowej, tj. świeckiego przywództwa (urzędników państwowych, wodzów, gubernatorów itp.), posiadali jednocześnie innego, duchowego przywódcę (znachora, mułłę, księdza, pastora, gdzie indziej nazywanego szamanem czy szarlatanem), który odpowiadał za to, co nieokreślone, nieznane. Wydawało się, że potrzebą każdej kultury, każdego nawet najbardziej odizolowanego ludu dżungli czy tundry jest przydzielenie komuś obowiązku zajęcia się niewytłumaczalnym i niepojętym. Oprócz rozumu należało wszędzie zatroszczyć się także o emocje albo raczej „duszę".

Ulrich Zwingli zapoczątkował ruch reformacyjny w Zurychu.

Ulrich Zwingli zapoczątkował ruch reformacyjny w Zurychu.

Wikipedia

Doktryna i rytuały

Czasem wracam myślami do czasów, kiedy jako pionier byłem obywatelem bloku wschodniego, gdzie wierzono, że tacy opiekunowie dusz czy „handlarze opium dla mas" nie są już potrzebni. Ale czym różniły się liturgie socjalizmu, pochody pierwszomajowe z wysokimi na metr zdjęciami ikon socjalizmu od procesji religijnych? One także były symbolem nowej formy religijności. Engels, Marks, Lenin byli świętymi, Stalin czy Breżniew papieżami, Gomułka i Nowotny kardynałami.

W jakiś sposób te gigantyczne głowy z portretów przypominają mi o ich odpowiednikach z dżungli ekwadorskiej – głowach Indian z plemienia Shuara. Zasuszone głowy wymyślono w podobnym celu – wspólnego poszukiwania niewytłumaczalnego, ale także jako środek służący do kolektywnego działania albo zwyczajnie posłuchu. Jeszcze 120 lat temu wytwarzano je regularnie.

Zasuszona głowa jest bardzo praktyczną rzeczą. Gdy umierał członek plemienia Shuara lub Jivaro, sądzono, że działo się to w wyniku rzuconej klątwy. Aby nie prowokować waśni wewnątrz plemienia, zakładano z reguły (chyba że szaman miał do wyrównania jakieś wewnętrzne porachunki), że klątwa była sprawką wrogiego plemienia, wobec czego musiała zostać pomszczona. Napadano w tym celu na sąsiednie plemię z zamiarem zabicia jednego z jego członków, ponieważ potrzebna była jego głowa. W wyniku skomplikowanej procedury z udziałem duchów i z zastosowaniem wielu ziół, gorącego piasku i rzemiosła wytwarzano zasuszoną głowę wielkości pięści. Wieszano ją przy grobie zmarłego z własnego plemienia. Miała od tej pory gwarantować, że jej dawca będzie służył zmarłemu na tamtym świecie.

Krótko mówiąc, głów można było używać w różnorodny sposób. Najbardziej makabryczną formę wprowadzili na powrót – jak wiadomo – barbarzyńscy dżihadyści z Syrii i Iraku. Ludzie generalnie mają tendencję do ubierania religii w bardzo „oryginalne" formy duchowych rytuałów. U Indian Jivaro było to suszenie głów, u dżihadystów jest to odcinanie głów nożem kuchennym. Odkąd pamięć ludzka sięga, prowadziło to do prób zjednoczenia wyznawców pod wspólnym surowym przewodnictwem w myśl założenia, że ekspansja jednej religii i w ten sposób integracja wielu kultur doprowadzą do zlikwidowania zbyt „oryginalnych" zwyczajów i przyczynią się do rozprzestrzenienia pokojowego systemu wartości.

Ekspansja taka ma jednak swoją ciemną stronę. Geograficzne i demograficzne rozprzestrzenianie się jednej tylko instytucji czy architektury religijnej wykazuje tendencję do relatywizacji dogmatów wiary, co z kolei może znacznie ograniczyć dyscyplinującą i rozładowującą konflikty siłę religii – nie czyń drugiemu, co tobie niemiłe. Było to widoczne na przykład na obszarze islamskim w kalifacie Umajjadów, a później Abbasydów. Władcy stopniowo wykluczali mułłów ze swojego najbliższego kręgu i otaczali się artystami oraz naukowcami (a także winem i kobietami). Wcześniej czy później musieli zostać za to przepędzeni przez religijnych ascetów. Podobne zdarzenia dotknęły następnie Wielkich Mogołów w Indiach. W Andaluzji również rozwinęło się dosyć luźne i tolerancyjne podejście do kwestii wiary, aż w końcu musiało ustąpić przed fanatyczną chrześcijańską rekonkwistą. A czy reformacja nie była też częściowo odpowiedzią na wybujałą katolicką instytucję-giganta, która stała się żądna władzy i dóbr materialnych, zmanierowana, obłudna i doktrynalna?

Po upływie 50 lat od chwili, gdy tak zdumiała mnie bogobojność wiernych z naszej parafii, zaobserwowałem, że obecnie kościół zapełnia się już tylko podczas ceremonii pogrzebowych kogoś prominentnego albo gdy grupie turystów serwuje się pikantne opowieści o budowniczym gotyckiego kościoła. Niesamowite, jak licząca wiele tysiącleci i obecna na całym świecie potrzeba wspólnego duchowego przeżycia czy przynależności wydaje się obracać w nicość. I to zaledwie w ciągu życia jednego pokolenia. Myślę, że w 500. rocznicę reformacji powinniśmy przyjrzeć się temu zjawisku, ponieważ reformacja nie była po prostu rewoltą czy rewolucją. Przede wszystkim była próbą ochrony i wzmocnienia wiary przeciw rozwojowi społecznemu i upośledzonym instytucjom kościelnym.

Erazm z Rotterdamu, nazywany księciem humanistów, wiele lat spędził w Bazylei, gdzie zmarł w 1536 r.

Erazm z Rotterdamu, nazywany księciem humanistów, wiele lat spędził w Bazylei, gdzie zmarł w 1536 r.

Wikipedia

Ojcowie reformacji w Szwajcarii

Jako dyplomata lubię wprawiać moich rozmówców w konsternację albo rozbawiać ich uwagami, że szwajcarscy katolicy tak właściwie są „katolikami protestanckimi albo zreformowanymi". I podejrzewam nieśmiało, że w tej kwestii dzielimy z Polakami (którzy nigdy by się do tego nie przyznali) tę samą „mutację genetyczną".

Dlaczego większość szwajcarskich katolików sympatyzuje z reformacją? Być może zwyczajnie dlatego, że dwaj spośród trzech najważniejszych światowych przedstawicieli reformacji – Ulrich Zwingli (którego ogromne oddziaływanie było widoczne również w Wielkiej Brytanii) oraz Jan Kalwin – największy wpływ jako przywódcy religijni wywarli w Zurychu i Genewie.

Mieszkaniec Toggenburga Ulrich Zwingli, który został zabity przez katolików ze środkowej Szwajcarii podczas walk na granicy mojego rodzinnego kantonu Zug, tchnął w nas, a także w innych Europejczyków, przede wszystkim ducha dojrzałości, przez co należy do największych prekursorów oświecenia. Ponadto uznał wartość kształcenia, wspierał je i wymagał go dla każdego człowieka. Wreszcie razem z Kalwinem spisał społeczne obowiązki wspólnoty oraz stworzył reguły walki z ubóstwem. W ten sposób stworzył też podstawy tego, z czego w Szwajcarii jesteśmy szczególnie dumni – społecznej gospodarki rynkowej. W niewielu krajach partnerstwo społeczne funkcjonuje tak sprawnie jak u nas, bez ograniczania w zamian ducha przedsiębiorczości i innowacyjności. Zwingli potępił również bardzo rozbudowane szwajcarskie najemnictwo wojskowe. Strumień bezrobotnych Szwajcarów płynący na europejskie pola walki zaczął wysychać, choć jeszcze długo nie wysechł całkowicie. Podczas rewolucji francuskiej walczyło jeszcze wielu szwajcarskich najemników, jednak po niewłaściwej stronie – broniąc monarchii.

Jan Kalwin z kolei wyzwolił sukces oraz dobrobyt, które według katolickich dogmatów zostały sprowadzone do grzechów. Przywrócił ludziom sens życia, podpowiadając im, aby zawód podnieśli do rangi powołania i byli dumni ze swoich osiągnięć. Piekarz, bankier, nauczyciel czy stolarz – wszyscy powinni w swoim zawodzie dawać z siebie wszystko. Ma to być sensem ich życia, tego oczekuje od nich Wszechmogący (oraz rodzina), a nie biernego czekania na zbawienie. Przypuszczam, że właśnie dlatego Szwajcaria ceni szkolnictwo zawodowe dużo bardziej niż inne kraje, w których z tytułem uczelni wyższej w kieszeni można spokojnie siedzieć przy komputerze (co czasem jest najlepszym maskowaniem bezczynności). Ale Kalwin sformułował także imperatyw społeczny. Zamiast mało zręcznego „szlachectwo zobowiązuje" miało od tej pory obowiązywać powiedzenie „sukces zobowiązuje". Kalwin zwalczał fatalizm, który akceptował niesprawiedliwość jako coś naturalnego, i postrzegał go jako obrazę Stwórcy.

Uzasadniał i ugruntowywał także główny przejaw wolności, mianowicie prawo do własności. Pogląd ten, również w dzisiejszych czasach, jest często dyskredytowany. Czasem słusznie, gdy na przykład oligarchowie i prawnicy usprawiedliwiają swoje próby rabunku majątku narodowego, a następnie za pomocą fundacji społecznych próbują kupić sobie odpust. Ale prawo do własności jest częścią wolności, bez niego jesteśmy ptakami w próżni – spróbujmy wtedy rozwinąć skrzydła.

Dzieło Erazma z Rotterdamu

Po zuryskim Zwinglim i genewskim Kalwinie przejdźmy teraz do Erasmusa Desideriusa, czyli Erazma z Rotterdamu, który wiele lat spędził w Bazylei, gdzie również zmarł. Osobiście wydaje mi się on najjaśniejszym z umysłów swoich czasów. Syn księdza i córki lekarza został niezamierzenie jednym z najważniejszych prekursorów reformacji. W tym samym duchu co Tomasz Morus w Anglii wymagał on gruntownych reform instytucji kościelnych, jak również większej emancypacji dla ludzi, ale obydwaj walczyli też przeciwko podziałowi Kościoła, czego skutków się obawiali. Jak wiadomo, Morus został ścięty za sprzeciw wobec uniezależnienia się Kościoła anglikańskiego od papiestwa. Erazm miał więcej szczęścia – chociaż nigdy się nie nawrócił, to dzięki swoim osiągnięciom na polu dążenia do pokoju został przyjęty w zreformowanej Bazylei jako profesor.

Erazm z Rotterdamu należał do kanoników regularnych, zanim dopadły go wątpliwości i zanim dekadencja wielu przedstawicieli instytucji kościelnych zaczęła budzić w nim wstręt. Opuścił kościelną hierarchię i po studiach na Sorbonie oraz pobycie w Anglii i we Włoszech został publicystą, filozofem, pedagogiem i zagorzałym pacyfistą. Niewielu mu współczesnych było w bezpośrednim kontakcie z wiodącymi umysłami tamtych czasów, m.in. naukowcami, religijnymi dygnitarzami, a także królami. Jego satyra „Pochwała głupoty" należy do kanonu literatury światowej. Erazm, wyprzedzając myślą Nietzschego, drwił z człowieka jako istoty potrzebującej iluzji, której życie staje się znośne dopiero dzięki głupocie. Tłumaczenie Biblii na grekę autorstwa Erazma posłużyło później jako punkt wyjściowy dla Marcina Lutra i jego tłumaczenia Biblii na język niemiecki.

Jako zagorzały krytyk wojny, w tym także wojny sprawiedliwej (bellum iustum), Erazm chciał uniknąć zbliżającej się wojny religijnej. Znany jest ze słów: „Najważniejszy aspekt obywatelskiej odpowiedzialności względem społeczeństwa, Civilitas, polega na tym, aby sobie samemu nic nie wybaczać, ale ułomności innych wspaniałomyślnie ignorować". Oczywiście jest to parafraza słów Chrystusa, ale w ówczesnej atmosferze bezlitosnych antagonizmów aktualna tak samo jak współcześnie. Wielki filozof i humanista pisał: „Chciałem to, co się u nas zadomowiło na drodze przyzwyczajenia, zreformować stopniowo, bez rewolty, tak by wszyscy mogli zrozumieć wolność Ewangelii". Erazm wymagał radykalnych reform Kościoła i społeczeństwa, sięgającej głęboko reformy instytucji kościelnych, ale jednocześnie sprzeciwiał się reformacji, która stała się właściwie rewolucją. W jednakowym stopniu krytykował także „kontrrewolucję". Według niego obydwa zjawiska w niepowstrzymany sposób czyściły Europę jak dżuma, a jej mieszkańców skazywały na niewyobrażalne cierpienia.

Bez wątpienia Szwajcaria zawdzięcza wpływowi Erazma również to, że krwawe walki wyznaniowe zamieniły się w koegzystencję wyznań, dzięki czemu Szwajcaria uniknęła udziału w wojnie trzydziestoletniej. Jego „zarówno, jak i" okazało się bardziej pokojowe i długofalowe niż „albo, albo" Lutra. Kto wie, jaki bieg obrałyby historia i rozwój wiary chrześcijańskiej, gdyby z jednej strony papieże, kardynałowie i ich wpływowi świeccy sponsorzy, a z drugiej reformatorzy i ich potężni zwolennicy bardziej wsłuchiwali się w nauki Erazma albo Tomasza Morusa.

Polscy erazmiańczycy

Pozwolę sobie na chwilę wkroczyć na polski grunt, na którym goście właśnie w kwestiach wiary powinni się poruszać wyjątkowo ostrożnie. Tym, co mnie szczególnie zafascynowało w polskim katolicyzmie (na tyle, na ile jestem go w stanie zrozumieć), jest fakt, że Polacy – czy to z dobrych czy ze złych pobudek – zwyczajnie nie wypełniali niejasnych i dyskusyjnych poleceń hierarchii kościelnej i Watykanu, a także świeckich możnowładców. Żadnemu papieżowi nie sprzeciwiono się jednak otwarcie, nawet w myśl zasady, że głupich instrukcji się nie wykonuje.

Ze świadomością mocno zakorzenionej i żywej różnorodności religijnej oraz niebezpieczeństwa, jakie niesie ze sobą monopol wiary, rozumni Polacy trzymali swój naród daleko od ludobójstwa będącego skutkiem wojen religijnych. Być może jakąś rolę odegrała w tym ożywiona korespondencja różnych wpływowych Polaków z Erazmem, w której została wyrażona myśl, że tylko wprowadzanie reform małymi krokami może zapobiec wyniszczającej rewolucji (biskup Krzycki pisał do Erazma, że jego poglądy dotrą przez Polskę aż do Rosji, a król Zygmunt I traktował Erazma w swoich listach jak innego monarchę).

Adam Zamoyski w swojej wspaniałej książce „Polska. Opowieść o dziejach niezwykłego narodu 966–2008" wyraża opinię, że w połowie XVI wieku Erazm był latarnią morską dla wszystkich myślących Polaków. Uczony z Oksfordu Leonard Coxe pisał do swojego angielskiego przyjaciela: „Polacy chodzą, mówią, jedzą i śpią z Erazmem z Rotterdamu". To właśnie zasada „zarówno, jak i", a nie „albo, albo", uchroniła Polskę, tak jak później Szwajcarię, przed przyłączeniem się do wojny trzydziestoletniej. Jeszcze dzisiaj, może nawet w Polsce w szczególności, zasada Erazma pozostaje jak najbardziej aktualna i godna naśladowania.

Historia
Pomogliśmy im odejść z honorem. Powstanie w getcie warszawskim
Historia
Jan Karski: nietypowy polski bohater
Historia
Yasukuni: świątynia sprawców i ofiar
Historia
„Paszporty życia”. Dyplomatyczna szansa na przetrwanie Holokaustu
Materiał Promocyjny
Jak kupić oszczędnościowe obligacje skarbowe? Sposobów jest kilka
Historia
Przemyt i handel, czyli jak Polacy radzili sobie z niedoborami w PRL