29 października 1901 roku stracony został na krześle elektrycznym zabójca prezydenta USA Williama McKinleya, anarchista polskiego pochodzenia Leon Czolgosz. W rocznicę tej egzekucji przypominamy tekst z ubiegłego roku.

W Ameryce, kolebce nowożytnej demokracji, która jako pierwsze państwo na świecie przyjęła konstytucję, prezydent jest obiektem nieustannej nienawiści licznych środowisk ekstremistycznych i niezliczonej liczby szaleńców. Potwierdza to amerykańska historia, która aż roi się od zamachów i zabójstw gospodarzy Białego Domu. Oficjalnie wiemy o 24 nieudanych próbach zabójstwa urzędującego prezydenta. Niestety, aż w czterech przypadkach zamachy były skuteczne. Wszyscy zabici prezydenci zginęli od kuli z broni palnej. Pierwszy z nich, Abraham Lincoln, został zastrzelony 14 kwietnia 1865 r. przez 26-letniego aktora Johna W. Bootha. Ameryka przeżyła niebywałą traumę. Wszyscy byli przekonani, że taka potworność może się wydarzyć w historii tylko raz. Jednak koszmar powtórzył się 2 lipca 1881 r., kiedy na stacji kolejowej Baltimore-Potomac niejaki Charles J. Guiteau oddał dwa strzały z rewolweru .442 Webley w plecy prezydenta Jamesa A. Garfielda. Kula, która prawdopodobnie utkwiła między 10. a 11. żebrem, spowodowała rozległą infekcję. Ranny prezydent zmarł 19 września 1881 r. w Elberon. Ten zamach wymusił narodową dyskusję o wzmocnieniu ochrony głowy państwa. Ale dopiero po kolejnym zamachu w 1901 r. na prezydenta Williama McKinleya, dokonanym przez anarchistę polskiego pochodzenia Leona Czołgosza, do ochrony prezydenta i jego rodziny skierowano agentów Tajnej Służby Stanów Zjednoczonych (The United States Secret Service), którym niemal od razu udało się udaremnić zamach na kolejnego prezydenta – Theodore'a Roosevelta.

Pierwotnie agencja ta została utworzona przy Departamencie Skarbu do walki z fałszerzami pieniędzy. Jednak uprawnienia nadane jej przez Kongres 5 lipca 1865 r. doskonale pasowały do zadania tak wyjątkowego jak ochrona głowy państwa. Przez 62 lata agentom Secret Service udawało się chronić życie swojego szefa. Jednak 22 listopada 1963 r. zawiedli, dopuszczając do złamania wszystkich zasad bezpieczeństwa na trasie przejazdu prezydenta Johna F. Kennedy'ego w Dallas. O godzinie 12.30 tego dnia prezydencka limuzyna Lincoln Continental SS-100-X przejechała Ross Avenue i kierując się do hotelu Dealey Plaza, minęła składnicę książek. Nagle rozległo się kilka strzałów. Według opisu zawartego w raporcie Komisji Warrena prezydent miał się złapać za szyję, krzycząc: „Boże, zostałem trafiony". W tym momencie nie było nikogo, kto mógłby go zasłonić przed kolejnymi strzałami. Jedynie agent Clinton J. Hill próbował wskoczyć do jadącego samochodu, ale kiedy już to zrobił, John F. Kennedy leżał z roztrzaskaną głową.

Po zamachu w Dallas agencja USSS znalazła się pod silnym ogniem krytyki ze strony mediów i polityków. Zabójstwo Kennedy'ego wymusiło zmianę niemal wszystkich procedur i znaczne zwiększenie środków na ochronę najważniejszych osób w państwie. Wzmocnienie agencji przyniosło wymierne efekty. Coraz lepiej wyszkolonym agentom udało się zapobiec dwóm zamachom na Richarda Nixona w kwietniu 1972 r. i lutym 1974 r. 5 września 1975 r. agent Larry Buendorf umiejętnie wyrwał pistolet Colt M1911 z ręki 27-letniej Lynette Fromme, usiłującej strzelać do Geralda Forda. 5 maja 1979 r. agenci Secret Service aresztowali bezrobotnego Raymonda Lee Harveya, który zamierzał zastrzelić prezydenta Jimmy'ego Cartera w Civic Center Mall.

Od czasu tego wydarzenia agentom USSS udało się zapobiec łącznie dziesięciu zamachom na pięciu kolejnych prezydentów. Szybkiej reakcji tych ludzi życie zawdzięczał także prezydent Ronald Reagan, który 30 marca 1981 r. został raniony przez umysłowo chorego Johna W. Hinckleya. Ława przysięgłych uznała niedoszłego zabójcę Reagana za osobą niepoczytalną i nakazała jego leczenie w szpitalu psychiatrycznym. 27 lipca br. sędzia fedelany uznał, że Hinckley nie stanowi zagrożenia i może zostać zwolniony.