Od pierwszej stępki

Kiedy po 1918 roku Polska odzyskała niepodległość, było jasne, że dla młodego państwa, otoczonego w większości przez nieprzyjaznych i silnych sąsiadów, morskie okno na świat jest kwestią być albo nie być. Dlatego już 28 listopada tego roku powołano Polską Marynarkę Wojenną. 10 sierpnia 1932 podniesiono banderę na niszczycielu ORP Burza - przypominamy tekst archiwalny.

Aktualizacja: 10.08.2017 17:06 Publikacja: 10.08.2017 16:43

Foto: Archiwum „Mówią wieki”

Pierwsze okręty miano pozyskać z marynarek państw zaborczych, ale mimo rozległych planów ostatecznie pod koniec 1919 roku Polsce przyznano zaledwie sześć niewielkich poniemieckich torpedowców, które stały się trzonem floty. Poza tym udało się zakupić w Finlandii i Danii dwie kanonierki, cztery trałowce oraz kilka mniejszych jednostek. Początkowo głównym portem wojennym 72-kilometrowego polskiego wybrzeża był niewielki Puck, gdzie stacjonował również Morski Dywizjon Lotniczy.

Kłopoty polityczne i gospodarcze, brak zaplecza portowo-stoczniowego (dwie największe osady Puck i Hel były niezbyt dużymi rybackimi portami, a Tymczasowy Port w Gdyni otwarto w 1923 r.) uniemożliwiły budowę okrętów w Polsce. W ramach szczupłego budżetu rozwijano szkolnictwo oraz flotyllę rzeczną – na wypadek wybuchu wojny z ZSRR. Flota powstawała więc na „surowym korzeniu". Dopiero po uzyskaniu w Paryżu pożyczki na cele zbrojeniowe w 1926 r. zamówiono dwa duże kontrtorpedowce, oparte na francuskim typie Bourrasque. Ale projekt miał sporo wad konstrukcyjnych, a francuska stocznia, od której wyboru nieoficjalnie Francuzi uzależniali udzielenie pożyczki (jej udziałowcami byli członkowie francuskiego rządu), nie miała doświadczenia w budowie większych jednostek i np. „Burza" weszła do służby cztery lata po planowanym terminie!

Flotę zasiliły pierwsze okręty podwodne, również zbudowane we Francji: ORP „Wilk", „Ryś" i „Żbik". Były to duże podwodne stawiacze min, uzbrojone również w torpedy. Poniemieckie trałowce wymieniono na wybudowane wreszcie w polskich stoczniach (w Gdyni i Modlinie) nowoczesne i udane „ptaszki" (od nadawanych okrętom ptasich nazw). Flotę minową uzupełnił mogący postawić nawet do 600 min ORP „Gryf", który wszedł do służby w 1938 r. Był on również okrętem szkolnym (z większą przestrzenią mieszkalno-wykładową), miał ogromny zasięg i silne uzbrojenie artyleryjskie – sześć dział kal. 120 mm. W efekcie największa i reprezentacyjna jednostka PMW była mało zwrotna i bardzo powolna (maksymalna prędkość wynosiła zaledwie 21 węzłów).

Rok wcześniej niż „Gryf" do służby weszły kontrtorpedowce „Grom" i „Błyskawica", wybudowane według polskich wytycznych w Wielkiej Brytanii, bez opóźnień i problemów typowych dla stoczni francuskich.

Uzbrojone m.in. w siedem dział kal. 120 mm i sześć wyrzutni torpedowych, mogące rozwinąć prędkość ok. 40 węzłów, górowały parametrami nad swoimi odpowiednikami z innych krajów.

W 1939 r. flotę uzupełniły dwa zbudowane w Holandii okręty podwodne – ORP „Orzeł" i „Sęp". Co warto podkreślić, „Orzeł" został wybudowany ze składek społecznych zebranych w ramach Funduszu Obrony Morskiej. Holendrzy zgodzili się, by 85 procent wartości zamówienia było pokryte polskimi produktami rolnymi, w tym jęczmieniem browarnianym, ponadto do budowy okrętów użyto polskich surowców i podzespołów, m.in. blach, akumulatorów czy aparatury radiowej. „Orzeł" i „Sęp" były okrętami o unikalnych charakterystykach. Po pierwsze, były bardzo duże, wypierając ponad 1100 ton na powierzchni i prawie 1500 pod wodą. Po drugie, miały niezwykle silne uzbrojenie torpedowe – 20 torped i 12 wyrzutni. Również osiągana przez nie prędkość była wysoka – odpowiednio 20 i 9 węzłów. Wadą był długi czas zanurzenia – 50 sekund.

Mocarstwowe ambicje?

Przed wrześniem 1939 r. PMW dysponowała jednym dużym stawiaczem min, czterema niszczycielami, pięcioma dużymi okrętami podwodnymi i pomniejszymi jednostkami. Mimo czynionych starań nie dysponowaliśmy ścigaczami torpedowymi (pierwsze dwa, budowane w Wielkiej Brytanii, miały trafić do Polski wiosną 1940 r.).

Jedyna nowoczesna bateria Lądowej Obrony Wybrzeża – na Półwyspie Helskim – składała się z czterech dział kal. 152,4 mm, w skład pozostałych wchodziły przestarzałe działa mniejszych kalibrów.

Badacze i hobbyści wciąż zadają sobie pytanie, czy doktryny i plany, którymi się kierowano, rozbudowując flotę, były dostosowane do realiów gospodarczych, geograficznych i strategicznych. W latach PRL często stawiano tezę, że nowo wprowadzane jednostki były zbyt duże na Bałtyk, co stanowiło wyraz wielkomocarstwowych ambicji. Prawda była bardziej skomplikowana.

W przedwojennej Polsce przez długi czas za najgroźniejszego przeciwnika uważano ZSRR. W razie konfliktu z Niemcami liczono na pomoc Francji. Przewidywano atakowanie przeciwnika daleko od własnych baz – stąd spory zasięg polskich jednostek. Aby zniwelować przewagę sowiecką na powierzchni, głównym przeznaczeniem „Orła" i „Sępa" miały być ataki na ciężkie okręty nawodne – stąd ich duża prędkość i potężne uzbrojenie torpedowe. Silne kontrtorpedowce miały osłaniać konwoje idące z zaopatrzeniem do Polski. W razie wojny z Niemcami, wobec przygniatającej dysproporcji sił, planowano działania defensywne, obliczone na doczekanie pomocy ze strony aliantów zachodnich. We wszystkich tych rachubach ważna była kolejna cecha polskich jednostek – duża autonomia działania, istotna zwłaszcza w sytuacji blokady lub zajęcia polskiego wybrzeża, flankowanego wszak z dwóch stron przez terytorium Niemiec. Takie przesłanki przyświecały osobom decydującym o kształcie polskiej floty. Pytanie, na ile były one realne, wciąż jest otwarte i budzi kontrowersje.

Obrona na morzu

Wobec dużego zagrożenia niemiecką agresją i przygniatającej przewagi nieprzyjaciela kierownictwo marynarki zdecydowało się uruchomić defensywny plan „Pekin". 29 sierpnia po południu Gdynię opuściły „Błyskawica", „Burza" i „Grom", odpływając do Anglii, by nie ulec zagładzie w starciu z Niemcami. Polskiego wybrzeża miały bronić rozlokowane wokół Półwyspu Helskiego okręty podwodne i zagrody minowe.

Naprzeciw niewielkiej polskiej floty stanęło kilkadziesiąt okrętów Kriegsmarine, w tym dwa pancerniki, trzy lekkie krążowniki, dziewięć niszczycieli i kilkanaście okrętów podwodnych. Jednostki te, rozmieszczone w odpowiednich strefach i sektorach, w większości prowadziły działania blokadowe. Gros strat zada polskiej flocie niemieckie lotnictwo. Było to zapowiedzią tego, jak w rozpoczętej wojnie – mimo bohaterstwa i poświęcenia marynarzy – będzie wyglądał los wielu pozbawionych osłony lotniczej okrętów.

Wojnę rozpoczęły 1 września 1939 r. o godz. 4.45 wystrzały z pancernika „Schleswig-Holstein" skierowane na polską placówkę na Westerplatte. Bazy opuściły polskie okręty podwodne, udając się do zaplanowanych sektorów działań, a także „Gryf" z trałowcami. Niestety, ok. godz. 14, w trakcie nalotu na Gdynię, polska flota poniosła pierwsze straty: zatonął stary torpedowiec ORP „Mazur", okręt do prac podwodnych „Nurek" i mały holownik „Warta". Tego samego dnia miała miejsce również pierwsza bitwa lotniczo-morska tej wojny. Zespół złożony z „Wichra", „Gryfa" i ośmiu mniejszych jednostek miał zaminować szlak wodny łączący Pilawę z Gdańskiem. Około godz. 18,3 mile morskie na południe od Helu jednostki zostały zaatakowane przez ok. 30 niemieckich junkersów Ju-87 Stuka. Szczęśliwie żaden okręt nie został zatopiony, jednak uszkodzeń doznał „Gryf" (zginął też jego dowódca), a także trałowiec „Mewa". Co gorsza, pełniący czasowo obowiązki dowódcy „Gryfa" kpt. Wiktor Łomidze, obawiając się dalszych ataków lotniczych i tego, że w efekcie bliskich eksplozji miny uległy rozregulowaniu, polecił wyrzucić je za burtę. W tej sytuacji akcja została odwołana, a „Gryfa" zacumowano na Helu, tworząc zeń pływającą baterię.

„Wichra" również przekształcono w pływającą baterię, wygaszając na nim kotły i demontując uzbrojenie podwodne. Poranek 3 września rozpoczął się obiecująco: helskiej baterii nadbrzeżnej razem z „Gryfem" i „Wichrem" udało się przepędzić dwa niszczyciele typu „Leberecht Maass" i uszkodzić jeden z nich. Niestety, po serii nalotów po południu toną unieruchomione „Gryf", „Wicher" oraz „Mewa". Po tych tragicznych wydarzeniach inicjatywę muszą przejąć trałowce. 12 i 14 września „Jaskółka", „Czajka" i „Rybitwa", mimo swego niezbyt imponującego uzbrojenia (jedno działo kal. 75 mm), wspierały ogniem żołnierzy polskich walczących na Kępie Oksywskiej. Postawiły także zagrodę minową z 60 min na południe od Helu. 14 września rano na stojące w Jastarni jednostki spada nalot 11 niemieckich samolotów. Toną „Jaskółka" i „Czajka". Pozostałe trzy trałowce przechodzą na Hel, gdzie zostają rozbrojone, a w przeddzień jego kapitulacji – 1 października – zatopione przez własne załogi.

Podwodna odyseja

Okręty podwodne realizowały plan „Worek" – obrony podejść do Gdyni i Helu. Duże jednostki, rozlokowane w większości na płytkich akwenach po obu stronach Półwyspu Helskiego, nie miały szansy wykazać się sukcesami – niemieckie większe jednostki z rzadka zapuszczały się tak blisko brzegu, polskie drapieżniki zaś same stały się przedmiotem zajadłego polowania ze strony niemieckich okrętów i lotnictwa. Udało się natomiast postawienie niewielkich zagród minowych przez „Wilka", „Rysia" i „Żbika". Na jednej z nich 1 października zatonął niemiecki trałowiec „M 85". Uszkodzone w wyniku ataków okręty, z wyczerpanymi i sfrustrowanymi załogami nie nadawały się do walki. Dowódca „Wilka" podjął decyzję o przedarciu się do Wielkiej Brytanii, podczas gdy „Sęp", „Ryś" i „Żbik" w połowie grudnia weszły na wody terytorialne Szwecji, gdzie zostały internowane.

Trudniejsza droga czekała „Orła". Z okolic Gotlandii udał się do neutralnego Tallina, by wysadzić na ląd swego chorego dowódcę. Tam okręt został bezprawnie internowany przez Estończyków, którzy zabrali z pokładu dziennik nawigacyjny i mapy. Okręt został zaholowany w głąb basenu i postawiony pod strażą. Rozpoczęło się jego rozbrajanie – zdemontowano m.in. zamki do dział, zdjęto dziesięć torped i odebrano załodze prawie całą broń ręczną. Polacy rozpoczęli przygotowania do ucieczki, czego udało się dokonać nocą 17 września. Sterroryzowano estońskich strażników, „Orzeł" zerwał cumy (wcześniej podpiłowane) i wydostał się na otwarte morze. Do 7 października patrolował w pobliżu szwedzkich wybrzeży, by następnie skierować się do Wielkiej Brytanii. Przejście zaminowanego i strzeżonego Sundu bez map (dysponowano jedynie odręcznie wykonanym z pamięci szkicem wybrzeży) było wielkim sukcesem kpt. Jana Grudzińskiego i jego załogi.

Walki na obczyźnie

Po przybyciu na angielskie wody ustalono, że polskie jednostki zostaną podporządkowane operacyjnie Brytyjczykom. Stosowna umowa otwierała również możliwość dzierżawy brytyjskich okrętów przez PMW. Załogi docierały się we współpracy z Brytyjczykami. Po kilku sztormach okazało się, że nasze niszczyciele, dostosowane do warunków bałtyckich, musiały przejść poprawiającą ich stateczność „kurację odchudzającą". Polacy stanowczo sprzeciwili się pomysłom redukcji uzbrojenia, natomiast z pokładów „Błyskawicy" i „Groma" zdjęto po ok. 60 ton wyposażenia, m.in. kapitańską wannę! Do końca wojny wszystkie jednostki będą poddawane licznym remontom i przezbrojeniom, tak by ich wyposażenie nadążało za morskim wyścigiem zbrojeń. Z czasem pojawią się choćby uniwersalne działa mogące zwalczać cele morskie i lotnicze, ASDIC – czyli sonar przeciwko okrętom podwodnym, radar czy „jeże" – strzelające przed dziób miotacze rakietowych bomb głębinowych. Niestety, sędziwe, francuskiej konstrukcji „Wilk" i „Burza" aż do końca swojej służby będą trapione licznymi defektami i usterkami.

Pierwszym surowym egzaminem dla naszej floty na obczyźnie stała się kampania norweska. Dzień przed inwazją, 8 kwietnia 1940 r., „Orzeł" u norweskich wybrzeży zatopił „Rio de Janeiro". Ku zaskoczeniu załogi okazało się że statek przewoził 400 niemieckich żołnierzy, niestety, przekazane Brytyjczykom informacje nie zostały wykorzystane. Później, w trakcie walk pod Narwikiem, odznaczyły się również „Grom" i „Błyskawica" operujące najczęściej w fiordzie Rombakken i nękające tam ogniem artylerii niemieckie pozycje. Niemcy nazwali nawet „Groma" przeklętym Polakiem. Niestety, 4 maja został on zbombardowany i zatonął w ciągu trzech minut – zginęło 59 ludzi. Również „Orzeł" zaginął na jednym z kolejnych patroli. Losu okrętu nie wyjaśniła nawet ekspedycja poszukiwawcza, która w 2008 r. przeszukiwała rejon jego prawdopodobnego zaginięcia.

24 maja u wybrzeży francuskich podczas ostrzału niemieckich kolumn pancernych pod Calais „Burza" została ciężko uszkodzona przez bomby niemieckich samolotów. Z kolei w trakcie ewakuacji Dunkierki bardzo aktywnie działała „Błyskawica". Najpierw śmiałym nocnym rajdem rozpoznała możliwości wykorzystania portu w Dunkierce do ewakuacji, następnie odholowała do Dover uszkodzony niszczyciel „Greyhound" z ok. 1000 żołnierzy na pokładzie i osłaniała kolejny.

Kolejne miesiące upływały na służbie w eskortach konwojów idących wzdłuż angielskich wybrzeży lub patrolowaniu okalających Wielką Brytanię wód. Niezwykła misja przypadła w udziale „Burzy", która u wybrzeży Irlandii uratowała 243 rozbitków ze zbombardowanego transportowca „Empress of Britain".

W listopadzie w gęstej mgle „Burza" zderzyła się z trałowcem „Arsenal", w wyniku czego ten zatonął, a polska jednostka poszła na ponad pół roku do stoczni. Również „Błyskawica" – w trakcie ciężkiego atlantyckiego sztormu doznała uszkodzeń, które wyłączyły ją z linii. Remont i modernizacja trwały niemal rok – do końca listopada 1941. Rok 1940 przyniósł „małej flocie" nabytki w postaci dwóch niszczycieli. Pierwszy to operujący początkowo na Morzu Śródziemnym „Garland". Co ciekawe, był to już 14. okręt noszący tę nazwę w historii Royal Navy. Ze względów kurtuazyjnych zdecydowano się ją zachować – była to najstarsza znana nazwa angielskich okrętów. Drugim okrętem był większy „Piorun", który miał zastąpić zatopionego „Groma". W maju 1941 r. stał się sławny dzięki roli, jaką odegrał w odnalezieniu uciekającego do Brestu „Bismarcka" i naprowadzeniu nań reszty brytyjskiej flotylli.

Do końca wojny polską flotę wzbogaciły jeszcze duży niszczyciel – ORP „Orkan", i trzy nieduże niszczyciele eskortowe („Krakowiak" „Kujawiak" i „Ślązak"). W 1943 z kolei przejęto lekki krążownik „Dragon". Była to wprawdzie jednostka przestarzała (wodowana w 1917 r.), ale jej przejęcie dla dowódców „małej floty" miało znaczenie prestiżowe. PMW końcu miała własny, sprawny krążownik! Po jego utracie w 1944 r. został zastąpiony przez bliźniaczą jednostkę – „Conrada". Warto również wspomnieć o lekkich jednostkach – ścigaczach artyleryjskich i torpedowych, które również zasiliły PMW. Ich rolą stało się patrolowanie kanału La Manche, starcia z lekkimi siłami nawodnymi i nękanie przybrzeżnej żeglugi.

Działania podwodne

Po zatopieniu „Orła" PMW dysponowała tylko „Wilkiem". Był on jednostką starą i trapioną usterkami. W czerwcu 1940 r. zgłoszono staranowanie niemieckiego okrętu podwodnego. Niestety, „Wilk" równie dobrze mógł posłać na dno sojuszniczy holenderski „O-13" (do dziś sprawy nie wyjaśniono). Z czasem stał się okrętem szkolnym, natomiast polskie siły podwodne wzmocniły inne przejęte od Brytyjczyków okręty. Na początku 1941 r. biało-czerwona bandera załopotała na „Sokole", a pod koniec roku – na „Jastrzębiu". O ile ten pierwszy był okrętem nowoczesnym, o tyle „Jastrząb" stanowił przykrą niespodziankę. Ta eksamerykańska jednostka w chwili przejęcia przez Polaków liczyła blisko 20 lat i była  w kiepskim stanie technicznym.

Jeden z marynarzy wspominał: „przeczytaliśmy (...), że przeznaczony dla nas amerykański okręt klasy „S" już w roku 1926-ym wraz z całą klasą uznany był za »przestarzały dla operacji floty«. Byliśmy tak przekonani o przewadze amerykańskiej technologii w świecie, że uważaliśmy, iż nawet ich stare graty będą znakomite. Na szok trzeba było poczekać do przybycia do New London i zobaczenia okrętu. Nasi starsi podoficerowie (...) byli przerażeni. »To jest szmelc« mówili. »Wilk« nawet w tym stanie w jakim jest, to dużo lepszy okręt". Polska kariera „Jastrzębia" była krótka. Po okresie remontów i prób okręt wyruszył w swój pierwszy bojowy rejs w osłonie konwoju idącego do Murmańska. W jego trakcie doszło do splotu niefortunnych okoliczności, jakim były m.in. zmiana trasy konwoju o ok. 100 mil i zejście polskiego okrętu z nakazanej pozycji w wyniku m.in. złej pogody i usterek. W efekcie tragicznej pomyłki „Jastrząb" został omyłkowo zatopiony przez eskortę innego konwoju.

Szczęśliwie niemal cała załoga się uratowała i objęła kolejny okręt, ORP „Dzik", który wraz ze swym bliźniakiem „Sokołem" przeszedł do legendy polskich zmagań na Morzu Śródziemnym. Okręty nazywano strasznymi bliźniakami, „Terrible Twins". Wciągane przez bliźniaki pirackie bandery „Jolly Roger", na które nanoszono zwycięstwa i trudne misje, wzmacniały wizerunek nieustraszonych i zwycięskich jednostek. Któż z pasjonatów dziejów polskiej floty nie zaczynał swej przygody od młodzieńczej lektury świetnie napisanej „Torpedy w celu" autorstwa dowódcy „Dzika" kpt. Bolesława Romanowskiego? Dziś wiadomo, że wiele sukcesów przypisano sobie zbyt łatwo, wielu „zatopionym" jednostkom udawało się, mimo uszkodzeń, dotrzeć do portu, a „celne" torpedy eksplodowały, np. uderzając o skaliste brzegi itd. Nie umniejsza to poświęcenia i determinacji, z jaką walczyły polskie załogi. Zawyżanie sukcesów nie świadczy też o złych intencjach załóg – to naturalna kolej rzeczy, że trudno jest ocenić skuteczność własnych działań.

Tym bardziej należy docenić wyczyny, które nie budzą wątpliwości, jak choćby wyplątanie się „Sokoła" z przeciwpodwodnych sieci pod Navarino (ob. Pilos) bez zniszczenia okrętu i zaalarmowania dozorujących jednostek. O agresywnej i bojowej postawie polskiego dowódcy szczególnie dobitnie świadczy fakt, że mimo uszkodzeń jednostki, m.in. peryskopu i celownika torpedowego, kontynuował patrol, atakując napotkane jednostki! Piękną kartą są epickie starania o uratowanie ciężko uszkodzonego „Sokoła" na Malcie, kiedy to pod włoskimi bombami dowódca i kilku ochotników, pracując w maskach gazowych w wypełnionym chlorem okręcie, zdołali odprowadzić jednostkę w bezpieczniejsze miejsce. W trakcie kolejnej dyslokacji holowany „Sokół" wplątał się w sieci zagrodowe, urwał z holu i wpadł na skały. Ostatecznie wciąż niesprawny okręt zdołał przejść do Gibraltaru, jednak remont generalny przed dalszą kampanią na Morzu Śródziemnym musiał przebyć w Anglii.

Sukcesy polskich marynarzy

Polskie okręty uczestniczyły w zasadzie we wszystkich większych morskich operacjach II wojny na wodach europejskich – od północnych mórz okalających Spitsbergen i Islandię po afrykańskie wybrzeża Konga i Wyspę Wniebowstąpienia leżące na południowej półkuli. Do najważniejszych zadań marynarki należało eskortowanie konwojów. Wyjątkowo złą sławą owiana była trasa do Murmańska, gdzie oprócz nieprzyjacielskich samolotów, U-Bootów i ciężkich okrętów załogi musiały stawiać czoło arktycznym sztormom czy górom lodowym. Szczególnie dramatyczne wydarzenia towarzyszyły „Garlandowi" podczas ciężkiej, prawie tygodniowej, bitwy w obronie konwoju PQ-16 w maju 1942 r. W wyniku ataków lotniczych okręt stracił połowę załogi: 25 zabitych i 43 rannych.

Na wyróżnienie zasługuje również atlantycka działalność „Burzy" biorącej udział na przełomie lat 1942 i 1943 w najgorętszych konwojowych zmaganiach bitwy o Atlantyk. Jej atak bombami głębinowymi nocą 22 lutego 1942 r. na tyle uszkodził „U-606", że ten musiał się wynurzyć. Wynurzoną jednostkę spostrzeżono na pokładzie amerykańskiej kanonierki „Campbell". Zderzyła się z U-Bootem, kiedy przy jego burcie zrzucała bomby głębinowe nastawione na wybuch na minimalnej głębokości. W efekcie na „Campbellu" została zalana maszynownia i okręt, podobnie jak U-606 zaczął bezwładnie dryfować. Gdy minęła noc – a więc i największe ryzyko ataków okrętów podwodnych – „Burza" podjęła z wciąż utrzymującego się na powierzchni U-Boota siedmiu rozbitków, natomiast z pokładu kanonierki na „Burzę" przeszło 112 członków załogi „Campbella", 50 rozbitków z wcześniej zatopionego statku i kolejnych pięciu Niemców z U-606. Zatłoczony rozbitkami niszczyciel dotarł do kanadyjskiego St. John's na resztkach paliwa. Warto na marginesie dodać, że drugie pewne zniszczenie przez okręt PMW U-Boota dokonało się za sprawą „Garlanda" w marcu 1944 r.

Zdarzały się także spotkania z jednostkami nawodnymi przeciwnika. I tak np. po lądowaniu w Normandii „Piorun" i „Błyskawica" walczyły jako część większej flotylli w bitwie pod Ouessant, tydzień później „Piorun" w starciu pod Jersey zniszczył trałowiec „M 343", a w sierpniu „Piorun" (wraz z zespołem) zatopił niemiecki łamacz blokady „Sauerland" o pojemności 7087 BRT.

Warto dodać, że od rajdu komandosów na norweskie Lofoty aż do plaż Normandii polskie jednostki osłaniały i wspierały lądujące i walczące na lądzie oddziały lub zapewniały osłonę sił nawodnych. I tak, podczas nieudanego i krwawego rajdu na Dieppe latem 1942 „Ślązakowi" przyznano zestrzelenie czterech samolotów w ciągu jednego dnia! Niedługo później „Błyskawica" wspierała lądowanie w północnej Afryce. W czasie operacji normandzkiej aktywne były „Ślązak" i „Dragon", atakując punkty oporu przeciwnika, baterie nadbrzeżne i kolumny pancerne. O poświęceniu załóg marynarki handlowej jeszcze napiszemy w jednym z zeszytów.

Spełniony obowiązek

Nie obyło się bez strat – na minach 15 czerwca 1942 r. opodal maltańskiej La Valetty zatonął spieszący z pomocą innemu tonącemu niszczycielowi „Kujawiak". Większość załogi się uratowała; zginęło 13 marynarzy. O wiele gorszy los spotkał „Orkana", który został storpedowany przez U-Boota rankiem 8 października 1943 r. na północnym Atlantyku. Niemiec użył nowej broni – samonaprowadzającej torpedy akustycznej. Jej eksplozja w pobliżu rufowej komory amunicyjnej przypieczętowała los polskiego okrętu, który ogarnięty pożarem zatonął w ciągu kilku minut. Zginęło 199 osób, angielski „Musketeer" zdołał uratować tylko 43 rozbitków. Ostatnią wojenną stratę PMW poniosła w trakcie kampanii normandzkiej. Krążownik „Dragon", który miał wspierać ogniem walczące pod Caen oddziały, został storpedowany przez tzw. żywą torpedę. Mimo przeprowadzonej akcji ratowniczej zdecydowano, że w przypadku tej wiekowej jednostki remont byłby nieopłacalny, więc okrętu użyto do wzmocnienia falochronu sztucznego portu „Mulberry".

Dzieje Polskiej Marynarki Wojennej wciąż budzą spory i emocje. Jest to zrozumiałe, biorąc pod uwagę fakt, że jest to fragment naszej własnej, nieodległej i dramatycznej historii. Pewne założenia okazują się błędne dopiero z innej perspektywy czasowej. Na pokładach polskich jednostek poświęcenie i determinacja nie oznaczały, że nie zdarzały się pomyłki, błędy czy zaniedbania. To właśnie jest czynnik ludzki. Polscy marynarze od pierwszych do ostatnich dni wojny spełniali swój obowiązek najlepiej, jak potrafili, i to im wystawia najlepsze świadectwo, bez potrzeby upiększania historii.

Pierwsze okręty miano pozyskać z marynarek państw zaborczych, ale mimo rozległych planów ostatecznie pod koniec 1919 roku Polsce przyznano zaledwie sześć niewielkich poniemieckich torpedowców, które stały się trzonem floty. Poza tym udało się zakupić w Finlandii i Danii dwie kanonierki, cztery trałowce oraz kilka mniejszych jednostek. Początkowo głównym portem wojennym 72-kilometrowego polskiego wybrzeża był niewielki Puck, gdzie stacjonował również Morski Dywizjon Lotniczy.

Kłopoty polityczne i gospodarcze, brak zaplecza portowo-stoczniowego (dwie największe osady Puck i Hel były niezbyt dużymi rybackimi portami, a Tymczasowy Port w Gdyni otwarto w 1923 r.) uniemożliwiły budowę okrętów w Polsce. W ramach szczupłego budżetu rozwijano szkolnictwo oraz flotyllę rzeczną – na wypadek wybuchu wojny z ZSRR. Flota powstawała więc na „surowym korzeniu". Dopiero po uzyskaniu w Paryżu pożyczki na cele zbrojeniowe w 1926 r. zamówiono dwa duże kontrtorpedowce, oparte na francuskim typie Bourrasque. Ale projekt miał sporo wad konstrukcyjnych, a francuska stocznia, od której wyboru nieoficjalnie Francuzi uzależniali udzielenie pożyczki (jej udziałowcami byli członkowie francuskiego rządu), nie miała doświadczenia w budowie większych jednostek i np. „Burza" weszła do służby cztery lata po planowanym terminie!

Pozostało 94% artykułu
2 / 3
artykułów
Czytaj dalej. Subskrybuj
Historia
Pomogliśmy im odejść z honorem. Powstanie w getcie warszawskim
Materiał Promocyjny
Wykup samochodu z leasingu – co warto wiedzieć?
Historia
Jan Karski: nietypowy polski bohater
Historia
Yasukuni: świątynia sprawców i ofiar
Historia
„Paszporty życia”. Dyplomatyczna szansa na przetrwanie Holokaustu
Materiał Promocyjny
Jak kupić oszczędnościowe obligacje skarbowe? Sposobów jest kilka
Historia
Przemyt i handel, czyli jak Polacy radzili sobie z niedoborami w PRL