Rz: Do tej pory nikt nie został uhonorowany Krzyżem Wschodnim. Ustanowione w zeszłym roku odznaczenie miało być przyznawane osobom, które niosły pomoc Polakom prześladowanym na Wschodzie ze względu na swoją narodowość. Kim byli ci ludzie?
Mariusz Zajączkowski: Niewątpliwie kulminacyjnym punktem tej historii była akcja antypolska OUN-B i UPA przeprowadzona na Wołyniu, w Galicji Wschodniej, na Chełmszczyźnie i w południowo-wschodniej Lubelszczyźnie w latach 1943–1945. W tym czasie ponad 1,3 tys. Ukraińców uratowało życie ponad 2,5 tys. Polaków.
Co groziło Ukraińcom za pomoc Polakom?
Śmierć. Kiedy partyzanci UPA, członkowie bojówek Służby Bezpieczeństwa lub sympatycy banderowskiego podziemia dowiadywali się, że ktoś pomaga Polakom, osoby te przeważnie traciły życie razem z najbliższymi członkami swoich rodzin. Za ten akt ludzkiej solidarności blisko 400 Ukraińców straciło życie z ręki swoich rodaków. Ale niezależnie od antagonizmów i okoliczności wojennych, które bez wątpienia zaburzyły uniwersalny system wartości, wspomniani Ukraińcy pozostali ludźmi i poświęcili to co najbardziej cenne tylko po to (i aż po to), żeby ratować swoich sąsiadów. Trzeba również pamiętać o tym, że także Polacy ratowali Ukraińców, którym groziła śmierć z ręki innych Polaków, pałających chęcią zemsty za tragiczny los najbliższych.
Znana jest np. historia rodziny polskiego kompozytora Krzesimira Dębskiego, którego rodzice przeżyli dzięki pomocy zaprzyjaźnionych Ukraińców. Co działo się później z tymi, którym udało się przetrwać?