Rz: W piątek mija 70 lat od śmierci rtm. Witolda Pileckiego – żołnierza AK, autora raportu z Auschwitz, skazanego na śmierć przez komunistyczny sąd. Dziś Polacy widzą w nim symbol bohaterstwa, ale nie zawsze tak było. Jak udało się wydobyć tę postać z zapomnienia?
Prof. Wiesław Jan Wysocki: W czasach PRL wielu zależało na tym, by Pilecki nie zaistniał w polskiej świadomości. Jeśli już o nim pisano, to raczej jako o zdrajcy, szpiegu, bandycie. Dopiero zmiana ustroju sprawiła, że powoli ta pamięć zaczęła wracać. Tu dużą rolę odegrało najmłodsze pokolenie, głodne wartości i szlachetnych postaci. Pamiętam, jak w latach 90. młodzież z Grudziądza chciała zmienić patrona szkoły właśnie na Pileckiego. Przeciwko były władze szkolne, samorząd, kuratorium. Młodzież dotarła do mojego szkicu o rotmistrzu (w 2013 r. Pilecki został awansowany do stopnia pułkownika – red.), wydanego jeszcze w podziemiu. Przedrukowano go i rozdano mieszkańcom. Dzięki temu udało się przekonać władze.
A więc był to ruch oddolny?
Myślę, że to było najważniejsze w przywracaniu pamięci o Pileckim. Oczywiście wyszły też różne książki. W 1974 r. Józef Garliński wydał w Londynie „Oświęcim walczący", gdzie przedstawił światu jego sylwetkę. Od tej publikacji właściwie wszystko się zaczęło. Sam wydałem pierwszą polską biografię rotmistrza, potem ukazały się inne książki. Ale to była wiedza, którą trzeba było jeszcze uczynić elementem zbiorowej świadomości, co jest zasługą młodych ludzi.
A może również sprawnej polityki historycznej?