Misja specjalna Achille Ratiego w Warszawie

W ostatnim roku I wojny światowej (1918) Wielkanoc wypadała wyjątkowo wcześnie. Zmartwychwstanie Pańskie papież Benedykt XV ogłosił miastu i światu 31 marca. Czy kiedy 1,5 miesiąca później, 25 maja 1918 roku, jego przedstawiciel przybył do Warszawy, papież przewidywał zmartwychwstanie państwowości polskiej?

Aktualizacja: 25.05.2018 10:02 Publikacja: 25.05.2018 07:20

Dom parafialny kościoła pw. św. Aleksandra przy ulicy Książęcej w Warszawie, w którym mieszkał nuncj

Dom parafialny kościoła pw. św. Aleksandra przy ulicy Książęcej w Warszawie, w którym mieszkał nuncjusz apostolski Achille Ratti

Foto: Narodowe Archiwum Cyfrowe

W tym czasie lwia część ziem polskich, z Warszawą i Łodzią, znajdowały się pod okupacją cesarskich Niemiec. Reszta, z Krakowem, Lwowem i Lublinem, pod okupacją berlińskiego sojusznika, monarchii Habsburgów. A wojska niemieckiego cesarza Wilhelma II jak w masło wchodziły na obszary bolszewickiej Rosji Lenina, spadkobiercy imperium carów i trzeciego zaborcy Polski. Krótko po tym, jak wysechł atrament na papieskiej nominacji armia niemiecka wkraczała już na Kaukaz. Nic dziwnego, że to Niemcy trzymały w ręku wszystkie karty w ręku do rozwiązania sprawy polskiej. W Warszawie namiestnik cesarza Wilhelma II Hohenzollerna, generał Hans von Beseler, realizował plan utworzenia polskiej monarchii sprzymierzonej z cesarstwem Hohenzollernów. 70-letni pruski wojskowy widział ją po wojnie w roli juniora-partnera wielkich Niemiec, które nawet po szczęśliwie wygranej na wschodzie I wojnie światowej i tak oczekiwała kolejna batalia z Rosją.

Nie wszystkim Polakom w Warszawie były w smak zamiary pruskiego generała. Trzy główne siły ścierały się w walce o władzę. Na prawej stronie najsilniejsza endecja nie cierpiała Niemców i Beselera, zbawienia dla niepodległości Polski szukając w protekcji mocarstw zachodnich: USA, Francji i Wielkiej Brytanii. Ale w kwestiach społecznych i ustrojowych endecja nie różniła się od prawicy tańczącej na usługach Niemców i popierającej plan Beselera. Na lewo od nich znajdował się obóz demokratyczny, zwany lewicą niepodległościową. Jej wizja zakładała powstanie nad Wisłą republiki. Najpopularniejszy w tym środowisku, komendant legionów Józef Piłsudski, siedział w tym czasie w więzieniu w Magdeburgu, budując swoją legendę. Przyszłość Polski radzieckiej głosiły partie lewicy rewolucyjnej. Bynajmniej nie z rękawa. Po wybuchu rewolty Lenina w Rosji zawrzało także na ziemiach polskich. Podglebiem dla radykalizacji mas była przedłużająca się wojna. Brak pracy, drożyzna i ogólna nędza, w sporej części efekt plądrowania ziem polskich przez Niemców, groziły widmem czerwonej rewolucji szerokich mas biedoty. Podobne nastroje ogarniały całą Europę środkowo-wschodniej, włącznie z Niemcami i Austro-Węgrami. „Jeśli wojna szybko się szybko nie zakończy, to lukę wypełni czerwona międzynarodówka”, wyrokował w Berlinie cesarz Wilhelm w rozmowie z papieskim nuncjuszem w Niemczech i Bawarii, abp Eugenio Pacellim. Pogląd, jaki podzielano w Watykanie. Zresztą całkiem proroczy, skoro bunt rewolucyjny w Niemczech najpierw w listopadzie 1918 pozbawił Wilhelma korony. A nieco później sam nuncjusz w Pacelli stał się na chwilę w Monachium zakładnikiem republiki radzieckiej. 21 kwietnia 1919 roku bawarscy czerwonogwardziści wpadli do nuncjatury. Nad głową Pacellego przelatywały serie z karabinów maszynowych. Ba, rewolucjoniści przystawili mu pistolet do piersi, żądając wydania samochodu nuncjatury z papieskim herbem.

By przeciwdziałać rosnącemu czerwonemu fermentowi na ziemiach polskich, a wzmocnić polską prawicę gotową przystać na plan von Beselera, wskrzeszenia polskiej monarchii, papież wysłał do katolickich Polaków swojego przedstawiciela. Nieprzypadkowo arcybiskup warszawski Aleksander Kakowski, przez trzy lata okupacji niemieckiej niechętny protestanckim Prusakom, zgodził się wejść do Rady Regencyjnej. Wobec braku odpowiedniego kandydata na tron w Warszawie rada stała się jego trójosobowym ersatzem. Arcybiskup wolał monarchię, nawet tę z niemieckiej ręki, niż republikę, nie daj boże czerwoną. Teraz obecny w Warszawie delegat papieża miał wzmocnić autorytet Rady Regencyjnej i monarchiczną opcję przyszłej Polski. W randze wprawdzie nie nuncjusza, a wizytatora apostolskiego 25 maja 1918 roku zjawił się w Warszawie prałat Achile Ratti. Warszawiacy ujrzeli 61-letniego duchownego z potężnym torsem, rzednącym włosem i okrągłymi okularami, które miały być jego znakiem rozpoznawczym.

„Nie obawiaj się trudności, idziesz do narodu, którego wiara zajmuje w hierarchii wartości najważniejsze miejsce”, powiedział mu na odchodne papież. Uzbrojony w takie zapewnienia i papieskie błogosławieństwo wizytator apostolski nie bez obaw jednak udawał się na polityczny glacis do Warszawy. Bez większego obycia w świecie, bez znajomości do polityków, posiadacz trzech doktoratów z filozofii, teologii i prawa kościelnego, z obowiązku mól książkowy, z zamiłowania alpinista, wsławiał się bardziej gorliwością naukowca niż talentami dyplomatycznymi. Nie wykształcił go sekretariat stanu, papieska kuźnia dyplomatyczna, tylko biblioteka watykańska. Dużo lepiej czuł się wśród książek niż wśród ludzi. Jego wiedza o Polsce ograniczała się do tego, co dwa tygodnie przed wyjazdem do Warszawy wystudiował w archiwum watykańskim: głównie relacje z Polski nuncjuszy papieskich z epoki ostatnich Jagiellonów. Znał także „Trylogię” i „Quo Vadis” Sienkiewicza, kazania ks. Skargi i „Irydona” Krasińskiego. Wbrew przekonaniu Kongregacji Nadzwyczajnych Spraw Kościoła nie władał polszczyzną, choć był poliglotą. Cechowała go ponadto wyjątkowa dobroduszność. Podczas wojny jako prefekt Biblioteki Watykańskiej, aby pomóc rodzinom swoich pracowników, wystarał się u papieża o zgodę na przekształcenie dziedzińca biblioteki w ogród warzywny. Ilekroć któryś z pracowników chorował, osobiście przynosił mu do domu słodycze lub butelkę dobrego wina. Tyle, że dobroduszność nie przekładała się na umiejętności dyplomatyczne. Ale Benedykt XV instalując politycznego żółtodzioba w Warszawie, i to nie przy Beselerze, a przy polskim episkopacie, starał się nie wzbudzać nieufności w rządzącym nad Wisłą w pruskim generale i jego zwierzchnikach w Berlinie. By jeszcze bardziej zmniejszyć obawy Niemców Ratti, który do Warszawy wyjechał z rzymskiej Stazione Termini, zatrzymywał się po drodze w Wiedniu, Monachium i Berlinie. W stolicy Rzeszy konferował z katolickim kanclerzem Hertlingiem, którego znał z okresu, gdy obydwaj pilnie studiowali akta w mediolańskiej bibliotece ambrozjańskiej. Kiedy wreszcie pod koniec maja 1918 roku reprezentant papieża wysiadł na warszawskim dworcu głównym, okazało się, że wiele środowisk zachowuje wobec niego powściągliwość. Przede wszystkim endecy, ale i lewica niepodległościowa. W Warszawie świeżo miano jeszcze w pamięci, że dwa lata wcześniej Watykan ideę niepodległej Polski włożył do szuflady. Roman Dmowski, szukający sojuszników dla sprawy polskiej, poprosił o spotkanie z papieżem Benedyktem XV. Do rozmów z nim zasiadł Konferował ówczesny szef dyplomacji watykańskiej kardynał Pietro Gasparri. Jeden z nielicznych purpuratrów bez arystokratycznych koligacji, niski, przysadzisty, pozbawiony włoskiej elegancji, z ciągle zsuwającą się mu z głowy czerwoną piuską i który na otoczeniu sprawiał wrażenie, jakby nie odrywał stóp od ziemi. W rozmowie z Dmowskim otworzył oczy ze zdziwienia: „Polska niepodległa? Ależ to marzenie nieziszczalne! Wasza przyszłość jest z Austrią”.

Papież swojego przedstawiciela skierował nie tylko do Polski. Misja Rattiego obejmowała także Litwę, Finlandię i Rosję. „Możność przelania krwi za Rosję napełniłaby mnie wielką radością”, telegrafował nie bez egzaltacji z Warszawy do papieża. Ale ten potrzebował dyplomaty, nie męczennika. I zabronił mu udawać się do Rosji, gdyż stawiane przez Sowietów warunki były nie do przyjęcia. Mimo to Ratti zwrócił się z prośbą do Lenina o uwolnienie carowej i jej córek. Bez powodzenia. Poszczęściło mu się, gdy interweniował na rzecz zwolnienia więzionego w Piotrogrodzie polskiego arcybiskupa z bałtyckimi korzeniami barona von Roppa. W tym celu udał się na linię demarkacyjną niemiecko-rosyjską i przekazał Sowietom notę, określającą polskiego biskupa jako poddanego papieża z którymi Rosja bolszewicka nie jest w stanie wojny.

Od samego początku Ratti wzmacniał swoim autorytetem opcję wskrzeszenia polskiej monarchii w oparciu o Niemcy. Dlatego tuż po przybyciu do Warszawy udał się do kieleckiego biskupa Łosińskiego, twardogłowego germanofoba, by nawrócić go na właściwą stronę. Tej linii podporządkował obsadę wakujących stolic biskupich i sufraganii. Znaczna część diecezji pozostawała od przeszło 50 lat nieobsadzana, jak np. mińska czy janowska, i oderwana od kraju przez podziały administracji cywilnej. Część diecezji z kolei posiadała ordynariuszy w wieku starczym, jak np. Kazimierz Ruszkiewicz ordynariusz warszawski, który dobiegł 80-tki. To w istotny sposób ograniczało możliwości działań Kościoła i skutkowało brakiem jego odpowiedzi na aktualne potrzeby społeczeństwa w przededniu niepodległości.

Wizytator apostolski zamieszkał w apartamencie proboszcza parafii św. Aleksandra przy ulicy Książęcej. Episkopat ani nie posiadał, ani nie dysponował środkami, by nabyć odpowiednią posiadłość dla nuncjatury. Mieszkał tam aż do końca swojego pobytu w Warszawie. Od 1919 roku już w randze nuncjusza. Z chwilą bowiem, gdy zwycięskie w I wojnie światowej państwa Ententy uznały nowe państwo polskie, uczynił to także i Watykan. Z rekomendacji abp Kakowskiego w czerwcu 1919 roku Benedykt XV na swojego nuncjusza apostolskiego w Polsce powołał dotychczasowego wizytatora. Listy uwierzytelniające Achille Ratti złożył naczelnikowi państwa Józefowi Piłsudskiemu. Trzy lata później kariera pierwszego nuncjusza w odrodzonej Rzeczpospolitej przyjęła nieoczekiwany zwrot. Najpierw Benedykt XV przeniósł go z Warszawy na najbardziej prestiżowe we Włoszech arcybiskupstwo Mediolanu. A gdy cieszący się całkiem dobrym zdrowiem rzymski pontifeks nieoczekiwanie zmarł na zapalenie płuc, został Achille Ratti został przez 52 kardynałów wybrany papieżem i przyjął imię Piusa XI.

W tym czasie lwia część ziem polskich, z Warszawą i Łodzią, znajdowały się pod okupacją cesarskich Niemiec. Reszta, z Krakowem, Lwowem i Lublinem, pod okupacją berlińskiego sojusznika, monarchii Habsburgów. A wojska niemieckiego cesarza Wilhelma II jak w masło wchodziły na obszary bolszewickiej Rosji Lenina, spadkobiercy imperium carów i trzeciego zaborcy Polski. Krótko po tym, jak wysechł atrament na papieskiej nominacji armia niemiecka wkraczała już na Kaukaz. Nic dziwnego, że to Niemcy trzymały w ręku wszystkie karty w ręku do rozwiązania sprawy polskiej. W Warszawie namiestnik cesarza Wilhelma II Hohenzollerna, generał Hans von Beseler, realizował plan utworzenia polskiej monarchii sprzymierzonej z cesarstwem Hohenzollernów. 70-letni pruski wojskowy widział ją po wojnie w roli juniora-partnera wielkich Niemiec, które nawet po szczęśliwie wygranej na wschodzie I wojnie światowej i tak oczekiwała kolejna batalia z Rosją.

Pozostało 90% artykułu
2 / 3
artykułów
Czytaj dalej. Subskrybuj
Historia
Pomogliśmy im odejść z honorem. Powstanie w getcie warszawskim
Historia
Jan Karski: nietypowy polski bohater
Historia
Yasukuni: świątynia sprawców i ofiar
Historia
„Paszporty życia”. Dyplomatyczna szansa na przetrwanie Holokaustu
Materiał Promocyjny
Jak kupić oszczędnościowe obligacje skarbowe? Sposobów jest kilka
Historia
Naruszony spokój faraonów. Jak plądrowano grobowce w Egipcie