Syryjska klęska gen. Charlesa de Gaulle’a

W 1941 r. żołnierze noszący takie same mundury francuskiej armii i stojący pod tym samym trójkolorowym sztandarem z jednakowym poczuciem patriotyzmu walczyli przeciw sobie na wzgórzach Libanu.

Aktualizacja: 26.11.2017 11:18 Publikacja: 25.11.2017 23:01

Generał Henri Dentz i jego Armia Lewantu podlegali bezpośrednio rządowi Vichy

Generał Henri Dentz i jego Armia Lewantu podlegali bezpośrednio rządowi Vichy

Foto: getty images

Z kampanii 1940 r. Francja wyszła pobita i upokorzona, jednak daleka od unicestwienia. Wprawdzie stolica okrojonej metropolii mieściła się teraz w prowincjonalnym uzdrowisku, lecz jej zamorskie imperium trwało nienaruszone, dysponując czwartą co do tonażu flotą wojenną świata. Tylko w samych koloniach nad Morzem Śródziemnym stacjonowało 150 tys. dobrze uzbrojonych i wyszkolonych żołnierzy francuskich, dodatkowo wzmocnionych ciężkim sprzętem wycofanym z Europy po zawieszeniu broni z Niemcami.

Brutalny pokój

Kolonialne siły były w delikatnym położeniu, bo jakkolwiek mocarstwa uznały neutralność nowej Francji Petaina, państwu Vichy za grosz nie ufali zarówno Niemcy, jak i niedawni sojusznicy w Londynie. Im obu zaś, nie bez powodu, mocno nie dowierzali Francuzi.

Szczególnie osobliwy pokój panował z Brytyjczykami, którzy najpierw zaatakowali francuską eskadrę floty w Mers el-Kebir, zabijając ponad tysiąc marynarzy, a potem z użyciem Wolnych Francuzów nieudolnie próbowali zająć Dakar, przepłoszeni w końcu przez marynarkę Vichy i artylerię forteczną portu. W rewanżu, wciąż nie będąc z Anglikami w stanie wojny, Francuzi ze swoich baz w Afryce dokonali ciężkich nalotów lotniczych na Gibraltar, podczas ostatniego wyrządzając znaczne szkody w porcie i wywołując kilka pożarów w pobliżu twierdzy.

By nie dawać Niemcom pretekstu do zerwania rozejmu, a Brytyjczykom nie przysporzyć powodów do otwartej wojny, sytuacja wymuszała balansowanie na cienkiej linie. Akcje Brytyjczyków i kontrakcje Vichy skłoniły jednak Niemców do pozostawienia w koloniach lotnictwa i broni pancernej, choć pierwotnie ciężki sprzęt miał być oddany Rzeszy lub ulec zniszczeniu.

Z powodu położenia szczególnie wrażliwym miejscem tych puzzli były Syria i Liban, przez Francuzów zbiorczo zwane Lewantem. Oba kraje były terytorium mandatowym Ligi Narodów, które Francja miała przysposobić do niepodległości po osmańskiej niewoli. Jednak przez 20 lat Paryż zżył się z Lewantem tak mocno, że w 1938 r. odstąpił od przyznania podległym krajom suwerenności, a francuskiej zwierzchności nad tym obszarem nikt nie kwestionował.

Do wojny z Niemcami Lewantem zarządzał znany u nas z wojny polsko-bolszewickiej generał Maxime Weygand, odwołany do kraju celem ratowania ojczyzny. W grudniu 1940 r. jego miejsce zajął generał Henri Dentz, który jako komendant wojskowy Paryża miał wątpliwy zaszczyt oddać stolicę okupantowi. W Lewancie oficer wziął na siebie obowiązki polityczne, ponieważ nowo mianowany cywilny wysoki komisarz mandatu w Syrii, Jean Chiappe, zginął po drodze z Francji do Libanu, w samolocie omyłkowo zestrzelonym przez włoskie myśliwce. Już wiosną 1941 r. Dentz bez znieczulenia odczuł, co znaczy położenie między niemieckim młotem a brytyjskim kowadłem.

Sprawy przybrały zły obrót z początkiem kwietnia, za sprawą puczu Raszida Ali al-Kilaniego w ociekającym naftą Iraku. Arabski przewrót obalił marionetkowy rząd probrytyjskiego regenta i opanował cały kraj, z wyjątkiem oblężonej bazy RAF w Habbaniji.

Neutralność ze wskazaniem

W interesie Niemców leżało wspieranie buntu, który wstrzymał dostawy paliwa do Egiptu, lecz nie mogli wiele wskórać bez korzystania z neutralnego terytorium Syrii. Po tajnych negocjacjach, w zamian za obietnicę złagodzenia warunków zawieszenia broni, 5 maja minister marynarki rządu Vichy, admirał François Darlan, zezwolił samolotom Luftwaffe i włoskiej Regia Aeronautica tankować na syryjskich lotniskach w drodze do Iraku. Wątłą wymówką Francuzów było prawo wojenne, które zezwalało państwom neutralnym przyjmować maszyny walczących stron na okres nie dłuższy niż 24 godziny w celu dokonania niezbędnych napraw, ale nikt tych wykrętów nie traktował poważnie. Na ziemi operację obsługiwały niemieckie ekipy, a wokół lądowisk powstały całe składy sprzętu wojennego na potrzeby irackiej operacji.

Już 9 maja pierwsze samoloty zatankowane w Aleppo odleciały do Mosulu, a w ciągu całego tego miesiąca przez bazy w Syrii przewinęło się blisko 100 niemieckich maszyn, dla kamuflażu opatrzonych irackimi barwami. Brytyjczycy standardowo odpowiedzieli bombardowaniem francuskiego lotniska w Palmyrze, lecz nie mieli zamiaru na tym poprzestać i 14 maja 1941 r. szefowie sztabów zdecydowali o lądowej inwazji na Lewant.

Plan nie stracił ważności po szybkim stłumieniu buntu i wycofaniu niemieckich sił z Iraku z końcem maja, ponieważ Rzesza nadal szmuglowała broń dla irackich Kurdów, a bejrucki hotel Metropole wciąż zapełniały setki niemieckich „handlowców”. W sytuacji, gdy Grecja z Kretą były stracone, niepewna Turcja przepuszczała pociągi z uzbrojeniem dla arabskich powstańców, a Włosi z Rommlem oblegali Tobruk przy granicy z Egiptem, groźba zajęcia Lewantu przez Niemców była realna, zwłaszcza że Francuzi mogli wpuścić ich bez jednego strzału.

Poker de Gaulle’a 

Opatrzony kryptonimem „Exporter” plan aneksji Lewantu zostałby zwykłą operacją wojskową, gdyby w jej przebieg nie wmieszał się przywódca Wolnych Francuzów Charles de Gaulle. Wręcz chorobliwie ambitny, lecz znany głównie z przemówień w angielskim radio brygadier chciał wybić się na niezależność od Churchilla. Wciąż jednak brakło mu na to instrumentów. Wbrew nadziejom Londynu stanęły za nim tylko całkiem egzotyczne posiadłości zamorskie oraz Afryka Równikowa, gdzie w Brazzaville uwił sobie kwaterę główną. Co gorsza, jego i tak nieznaczące wpływy jeszcze zmalały, gdy stracił zaufanie oficerów po uwikłaniu Wolnych Francuzów w nieudaną próbę lądowania w Dakarze, uznanej przez wojsko za dalszy ciąg brytyjskiej zdrady z Mers el-Kebir. Wiosną 1941 r. de Gaulle wciąż dysponował tylko swoją pierwszą i jedyną dywizją, z 5 tysiącami ludzi, wśród których etnicznych Francuzów było tylu, co kot napłakał.

Brytyjczycy traktowali więc de Gaulle’a z aroganckim lekceważeniem, a przy tym niezbyt mu dowierzali, jak zresztą Francuzom w ogóle. Nieufność była wzajemna, podobnie jak obopólne poczucie zdrady, lecz brygadier z zaocznym wyrokiem śmierci nie mógł przebierać w sojusznikach. Wszelako zamiar ataku na Lewant zrodził podejrzenie, że Anglicy tylko korzystają z okazji do wywłaszczenia Francji z wpływów w Syrii i Libanie. De Gaulle był wprawdzie jedynie żołnierzem, lecz rozumiał, że Francję z Brytyjczykami łączy wróg, dzielą zaś całkiem rozbieżne interesy.

W wątpliwościach utwierdziła go informacja, że Brytyjczycy nie planują żadnych operacji z udziałem Wolnych Francuzów i byłoby lepiej, gdyby wrócił do Londynu, gdyż pobyt w Egipcie nie służy jego interesom. Zawoalowana groźba tylko wzmocniła przekonanie de Gaulle’a, że jego 1. Lekka Dywizja powinna koniecznie zostać włączona do sił inwazyjnych. Upór ten brał się z głębokiego przekonania, że żołnierze Vichy na widok rodaków rzucą im się w ramiona i gremialnie przejdą na jego stronę. W ten sposób za jednym zamachem mógł wzmocnić swoje siły o kilkadziesiąt tysięcy żołnierzy i znaczne ilości sprzętu, a przy okazji wytrącić z rąk Brytyjczyków pretekst do przejęcia politycznej i wojskowej kontroli nad Lewantem.

Na nic zdały się napomnienia dowódcy wojsk brytyjskich w Palestynie, gen. Henry’ego Wilsona, że bratobójczy rozlew krwi tylko zaszkodzi jego sprawie, a rachuby na kapitulację wojsk Vichy przed krajanami już raz zawiodły pod Dakarem. De Gaulle jednak nie ustępował i tak długo naciskał, obrażał się, odwoływał do Churchilla i obiecywał, że jego udział w wyprawie na Damaszek przemieni ją w bezkrwawą defiladę, aż postawił na swoim. Nie powstrzymał go nawet sprzeciw we własnych szeregach, i to ze strony oficerów, po których się tego najmniej spodziewał. Dowódca sprawdzonej w walkach o Narwik i ocalonej spod Dunkierki 13. Półbrygady Legii Cudzoziemskiej płk Raoul Magrin-Vernerey, który kiedyś nie zawahał się zastrzelić porucznika przeciwnego przystąpienia do Wolnych Francuzów, tym razem odmówił udziału w walce.

Do ostatniego żołnierza!

W Damaszku nie mniejsze rozterki przeżywał wysoki komisarz gen. Dentz. Jego Armia Lewantu, przed wojną traktowana po macoszemu, teraz stała się znaczącą siłą, odpowiedzialną za los Francji, a może nawet losów wojny nad całym Morzem Śródziemnym. Dowodzący nią gen. Joseph de Verdilhac dysponował prawie 40 tysiącami ludzi i choć większość z nich stanowili Kurdowie, Syryjczycy i Czerkiesi, wzmocnieni sprowadzonymi z Afryki oddziałami Algierczyków, Senegalczyków i Marokańczyków, wojsku temu nie brakło wyszkolenia i dyscypliny. W miarę jak rosło napięcie, Lewant doposażono w broń pancerną. Były to głównie Renault FT-17 z poprzedniej wojny, ale znalazły się między nimi też nowoczesne czołgi R-35. Ponadto Francuzi mieli nad Brytyjczykami przewagę w powietrzu, dysponując setką sprawnych maszyn, a wśród nich myśliwcami Dewoitine D.520 i lekkimi bombowcami Glenn Martin 167, w bejruckim porcie zaś stacjonowały jeszcze dwa niszczyciele i trzy okręty podwodne.

Przed Dentzem postawiono obowiązek obrony Lewantu zarówno przed możliwą inwazją niemiecką, jak i przed Brytyjczykami, z pełną świadomością, że będzie to walka beznadziejna w obu wypadkach. Opór był jednak konieczny, ponieważ poddanie się bez walki Anglikom Berlin potraktowałby jako zdradę i zerwanie rozejmu, co oznaczało wojnę i nieobliczalne konsekwencje dla bezbronnej Francji. Udział Francuzów w brytyjskim ataku stawiał obrońców w jeszcze trudniejszym położeniu, a i bez tego Dentz, Anglicy i sam de Gaulle nie mieli pewności, jak zachowają się żołnierze Lewantu.

Niepokój Dentza i nadzieje de Gaulle’a wzmogła nieoczekiwana dezercja gen. Philiberta Colleta, który 21 maja 1941 r. z grupą 400 czerkieskich kawalerzystów przeszedł na palestyńską stronę granicy, by przystąpić do Wolnych Francuzów. W istocie jednak nikt nie wierzył w długi opór, a sędziwy Weygand uznał, że sukcesem będzie powstrzymanie najeźdźców dłużej niż przez cztery dni. Darlan jednak naciskał z Vichy, by bić się do ostatniego żołnierza.

Bardzo długa defilada

Dzięki powodzeniu komedii „Jak rozpętałem II wojnę światową” już kilka pokoleń poznało francuską Armię Lewantu jako zdemoralizowanych dekowników, gotowych skapitulować lub paść w objęcia Wolnych Francuzów przy pierwszej okazji. Nie inaczej myślał o Francuzach gen. Wilson, który nie posłuchał de Gaulle’a, aby do ataku użyć sił większych niż niezbędne, co jego zdaniem miało dodatkowo zrujnować i tak liche morale Armii Lewantu. Nie było to wszak możliwe, bo głównodowodzący w Afryce, gen. Archibald Wavell, bał się osłabiać front w Libii dla potyczki z lękliwymi harcerzami.

Batalia zaczęła się 8 czerwca od ataku na graniczne posterunki w Libanie i nalotu RAF na syryjskie lotniska, gdzie jeszcze na ziemi zniszczono sporą ilość francuskich samolotów. Główny atak ruszył z południa siłami pomniejszonej o jedną brygadę australijskiej 7. Dywizji, która wzdłuż wybrzeża miała maszerować prosto na Bejrut. Piechurów z morza wspomagało osiem brytyjskich niszczycieli i dwa krążowniki, których baterie siały spustoszenie wśród francuskich umocnień na lądzie. Wszelako angielska marynarka przez całe dwa dni biła także we własne pozycje, dopóki flota nie wysadziła na ląd swojego oficera łącznikowego. Zestrzelono też pierwszy francuski myśliwiec, ale w ciągu dnia dewoitine’y odbiły to sobie z nawiązką, strącając trzy i uszkadzając dwa Failreye Fulmary RAF-u.

Francuskie niszczyciele też próbowały ostrzeliwać atakującą piechotę i brytyjską flotę, lecz wobec przewagi wroga wycofały się do Bejrutu. Port bez sukcesów bombardowały samoloty z Cypru, z kolei Brytyjczyków zaczęli nękać Niemcy z Krety, dopóki australijskie myśliwce nie zestrzeliły dwóch junkersów. Lepiej wiodło się francuskim lotnikom, którzy celnymi trafieniami wyeliminowali z walki dwa brytyjskie okręty.

Fiaskiem skończyła się próba lądowania szkockich komandosów u ujścia rzeki Litania, ponieważ z powodu sztormu barki desantowe musiały zawrócić i nie zdobyto na czas strategicznego mostu w Quasmiye. Jedynym sukcesem Australijczyków po pierwszym dniu walk było zdobycie ruin starożytnego Tyru, 20 kilometrów od granic Palestyny.

Bardziej na wschód w kierunku Damaszku ruszyły połączone siły 5. Indyjskiej Brygady oraz 1. Dywizji Wolnych Francuzów. Hindusi, przy wsparciu lotnictwa, wzięli na siebie główny ciężar złamania oporu wojsk Vichy, by umożliwić gaullistom tryumfalne wkroczenie do stolicy Syrii, wszelako dwóch kluczowych miejscowości, czyli Al-Kunajtiry na Wzgórzach Golan i leżącej nieopodal Dary, nie zdobyto ani pierwszego, ani w następnych dniach. Choć z Palestyny radio na okrągło nadawano gaullistowską propagandę, karabiny żołnierzy Lewantu nie milkły ani na chwilę.

Powtórzony nazajutrz desant nie był już żadnym zaskoczeniem. Główny most w Quasmiye Francuzi już zdążyli wysadzić, a gdy komandosi brawurowym szturmem wzięli mniejszą przeprawę w Kafr Badda, kontratak zepchnął ich do morza, gdzie trafili pod ogień własnej i francuskiej artylerii. Poległ dowodzący lądowaniem płk Pedder, a jego zdziesiątkowany oddział trafił do niewoli. Drugie komando kpt. Keyesa zdobyło most ponownie, lecz Francuzi też go zniszczyli akurat w chwili, gdy Australijczycy niemal na niego wkraczali. Dopiero nocą udało się zaimprowizować przeprawę na pontonach, a rankiem odbić jeńców, jednak komandosi stracili w akcji 45 zabitych i blisko setkę rannych.

Zdobyta na krótko ważna wioska Ezraa została szybko odbita przez francuski kontratak. Ciężkie walki o nią stoczyły 13. Półbrygada Legii Cudzoziemskiej de Gaulle’a przeciw 6. Pułkowi Legii Armii Lewantu. Po obu stronach z rąk rodaków poległo 150 francuskich żołnierzy, a ponad tysiąc odniosło rany. Nikt już nie wierzył, że 1. Dywizja Wolnych Francuzów zacznie być witana otwartymi ramionami i butelką wina. Szwadron gen. Colleta (tego samego, który tuż przed bitwą zmienił strony) 15 czerwca został w całości rozbity, a wszyscy jego oficerowie polegli w walce. Będąc wciąż daleko od Damaszku, wojska de Gaulle’a straciły już 10 z 12 swoich czołgów, z kolei nad morzem czołgi płk. Lehra kilkakrotnie odparły atak Australijczyków na Sydon.

W górach trwały gorączkowe walki o dolinę Bekaa, bo jej zdobycie rozdzieliłoby siły obrońców i otworzyło dostęp do Damaszku. Armia Lewantu jednak przeszła do kontrataku i ponownie przejęła kontrolę nad drogami, odcinając aliantom drogi zaopatrzenia. Na Wzgórzach Golan szaleńcza szarża wiernej Vichy kawalerii Czerkiesów zdobyła pozycje karabinów maszynowych i odbiła z rąk wojsk de Gaulle’a strategiczną Al-Kunajtirę, biorąc do niewoli blisko 600 Wolnych Francuzów i oddział Gurkhów z Królewskich Strzelców. Od bomb lotniczych ciężkie rany odniósł dowódca hindusko-francuskiego zgrupowania, gaullistowski generał Paul Gentilhomme, przez co ku zadowoleniu Wilsona mógł go zastąpić Brytyjczyk. Pora ku temu była najwyższa, ponieważ po dziesięciu dniach kampanii Francuzi z Lewantu byli bliscy wkroczenia do brytyjskiej Palestyny i zamknięcia gaullistowsko-hinduskiej formacji w potrzasku.

By ratować sytuację, nowy dowodzący zgrupowania brygadier W. Lloyd skierował wszystkie siły bezpośrednio na Damaszek, aby zmusić Armię Lewantu do wycofania się z innych odcinków, co po czterech dniach ciężkich walk pozwoliło odbić wioski Ezraa i Al-Kunajtira, a 21 czerwca wkroczyć do stolicy Syrii. To, co miało być dla Wolnych Francuzów paradną defiladą, zajęło im dwa tygodnie, choć przeszli zaledwie 60 km.

Nie oznaczało to wszakże końca kampanii. Od 19 czerwca zaczęły się ciężkie, pięciodniowe walki Australijczyków o przełęcz Merdjayoun, na przemian zdobywaną i odbieraną przez wzajemne kontrataki. O skali oporu świadczy fakt, że żołnierze 6. Pułku Legii Cudzoziemskiej bronili górskiej wioski Jezzine aż do 6 lipca, mimo śmierci wszystkich swoich oficerów.

Dopiero wtedy z brytyjskiej Transjordanii wyruszyła na Syrię kolejna ofensywa zmotoryzowanego Legionu Arabskiego, 4. Brygady Kawalerii oraz pułku Essex, które szybko przesuwały się po pustyni, nękane tylko sporadycznie przez francuskie lotnictwo, aż 1 lipca bez walki zdobyły Palmyrę. Nieoczekiwany opór stawiła im jednak nieliczna załoga pilnująca przepompowni ropy w pobliżu miasta, broniąc się przez dwa tygodnie, aż do wyczerpania zapasów wody i żywności.

Triumf gorszy od klęski

Opór Francuzów osłabł dopiero po 23 czerwca, gdy zaczęły się wyczerpywać zasoby, a szanse na zaopatrzenie spoza Syrii zmalały do zera. Jeszcze 16 czerwca torpeda wystrzelona z brytyjskiego samolotu zatopiła francuski niszczyciel „Chevalier Paul” wiozący obrońcom amunicję, a drugi z okrętów z zaopatrzeniem został zbombardowany już po dotarciu do Bejrutu. Z dwóch statków, które wysłano z Salonik, jeden został zatopiony, a drugi zmuszony do powrotu, podobnie jak zawrócono trzy francuskie niszczyciele płynące z odsieczą do Libanu. 26 czerwca z powodu niedostatku artylerii przeciwlotniczej australijskiemu lotnictwu udało się zniszczyć na ziemi kilkanaście najlepszych francuskich samolotów. U kresu kampanii zatopiono też jeden z trzech okrętów podwodnych Lewantu, gdy ten nieopatrznie się wynurzył.

Pod koniec czerwca z Syrii wyruszyła trzecia ofensywa indyjskich jednostek, które, maszerując wzdłuż linii kolejowej przy granicy z Turcją, po 12 dniach zdobyły Aleppo. Ostatnie linie obrony załamały się 8 lipca, równo miesiąc od początku kampanii. Gdy dwa dni później Australijczycy stanęli na przedmieściach Bejrutu, gen. Wilson wystąpił z propozycją uznania miasta za otwarte, a 12 lipca po północy na prośbę gen. Dentza ogłoszono zawieszenie broni.

Aby podpisać akt kapitulacji, francuskie dowództwo musiało pofatygować się aż do Akki w Palestynie, przedzierając się przez zasłane zniszczonym sprzętem drogi. Jednak ku najwyższemu oburzeniu de Gaulle’a do negocjacji z Armią Lewantu nie został zaproszony nikt z przedstawicieli Wolnych Francuzów, a ustalone bez nich warunki traktatu obracały wniwecz wszystkie nadzieje, jakie wiązał z bratobójczą wojną. Podpisany bez jego udziału dokument z 14 lipca nakazywał jak najszybszą ewakuację z Syrii i Libanu wszystkich żołnierzy Armii Lewantu, wraz z całym sprzętem, który uznają za stosowne ze sobą zabrać, natomiast resztę wyposażenia pozwolono Francuzom zniszczyć, co zrobili z nieukrywaną satysfakcją na oczach bezsilnych żołnierzy de Gaulle’a. Jedynym zgrzytem było aresztowanie gen. Dentza wraz grupą jego oficerów, gdy wyszło na jaw, że część brytyjskich jeńców odesłano do Francji już po ogłoszeniu zawieszenia broni (wszystkim uwięzionym wkrótce zwrócono wolność).

De Gaulle, który raczył przyjechać z Brazzaville już po upadku Damaszku, nad dotychczasową siedzibą francuskiej administracji zastał tylko brytyjską flagę. Za wszelką cenę chciał odwlec repatriację przynajmniej o pół roku, ale Brytyjczycy byli zdeterminowani, by problem ewakuacji Francuzów rozwiązać jak najszybciej. Mimo nalegań i gróźb jedynym ustępstwem Anglików była zgoda na zostawienie żołnierzom prawa do indywidualnego wyboru między przystaniem do Wolnych Francuzów a ewakuacją, jednak zakazali stosowania wszelkich nacisków. W istocie wszelka perswazja miała marne szanse powodzenia, gdyż jeńcy gaullistowskich agitatorów obrzucali kamieniami, a zwycięzcy nie kryli pogardy dla pokonanych. W rezultacie z 38 tys. żołnierzy Lewantu do Wolnych Francuzów przystąpiło tylko 5 tys. ludzi, reszta zaś w sierpniu i wrześniu odpłynęła do Maroka lub Marsylii, gdzie witano ich jak bohaterów. Jednak nawet lata później de Gaulle w swoich pamiętnikach nie uznał udziału w inwazji za błąd, ubolewał tylko, że nie dano mu zbyt wiele czasu na przekonywanie pokonanych rodaków.

Wkrótce 1. Lekka Dywizja Wolnych Francuzów została rozwiązana i podzielona na trzy brygady, z których jedną zostawiono w Syrii z nadzieją ocalenia dominującej roli politycznej Francji, ale na to nie mieli ochoty już ani Arabowie, ani tamtejsi chrześcijanie, a zwłaszcza decydujący o wszystkim Brytyjczycy. Po morderczej batalii przeciw Francuzom de Gaulle został z niczym, nie licząc zyskania trwałej niechęci wielu rodaków, a kampania syryjska we Francji wciąż jest wstydliwą rysą na pompatycznym pomniku generała.

Z kampanii 1940 r. Francja wyszła pobita i upokorzona, jednak daleka od unicestwienia. Wprawdzie stolica okrojonej metropolii mieściła się teraz w prowincjonalnym uzdrowisku, lecz jej zamorskie imperium trwało nienaruszone, dysponując czwartą co do tonażu flotą wojenną świata. Tylko w samych koloniach nad Morzem Śródziemnym stacjonowało 150 tys. dobrze uzbrojonych i wyszkolonych żołnierzy francuskich, dodatkowo wzmocnionych ciężkim sprzętem wycofanym z Europy po zawieszeniu broni z Niemcami.

Brutalny pokój

Pozostało 98% artykułu
2 / 3
artykułów
Czytaj dalej. Subskrybuj
Historia
Pomogliśmy im odejść z honorem. Powstanie w getcie warszawskim
Historia
Jan Karski: nietypowy polski bohater
Historia
Yasukuni: świątynia sprawców i ofiar
Historia
„Paszporty życia”. Dyplomatyczna szansa na przetrwanie Holokaustu
Historia
Naruszony spokój faraonów. Jak plądrowano grobowce w Egipcie