Waluty z rynków wschodzących Europy znów znalazły się pod podwyższoną presją. Za 1 euro płacono w czwartek już nawet 326 forintów węgierskich, czyli najwięcej od trzech lat. Do pobicia rekordu słabości tej waluty (327,57 forinta za 1 euro w styczniu 2015 r., po uwolnieniu kursu franka przez szwajcarski bank centralny) zostało już naprawdę niewiele. W tym roku forint stracił już 4,5 proc. do euro i 8,6 proc. do dolara, mimo że gospodarka Węgier jest w dobrej kondycji, a węgierski bank centralny zapowiedział niedawno, że może odejść od luźniej polityki pieniężnej. Słabnie również polska waluta. W czwartek po południu za 1 dolara płacono 3,75 zł, za 1 euro 4,32 zł, a za 1 franka szwajcarskiego 3,76 zł. Od początku roku złoty stracił wobec dolara 7,6 proc., co plasuje go pod tym względem tuż za forintem.
Wyprzedaż dotknęła niemal wszystkich walut naszego regionu, a najmocniej nią dotknięta jest lira turecka. Od końca 2017 r. straciła ponad 20 proc. do dolara, i to mimo ostrych podwyżek stóp procentowych przez Bank Centralny Republiki Turcji. Lira została uznana przez inwestorów za jedno ze słabych ogniw rynków wschodzących. Na jej niekorzyść działa wzrost ryzyka politycznego – 24 czerwca w Turcji odbędą się wybory parlamentarne i prezydenckie, w których Recep Erdogan będzie walczył o przedłużenie swojej władzy.
– Pomimo odpływu kapitału z Turcji zagraniczni inwestorzy wciąż mają znaczącą ekspozycję na Turcję, co oznacza, że potencjał do przeceny tureckich aktywów nadal istnieje. Zwycięstwo opozycji jest mało prawdopodobne, ale gdyby do niego doszło, to chaos polityczny mógłby się nawet pogłębić – uważa Robert Burdach, zarządzający funduszami akcji Union Investment TFI.
Czym jednak tłumaczyć deprecjację forinta czy korony czeskiej? Analitycy wskazują, że to skutek uboczny zacieśniania polityki pieniężnej przez Fed. Stopy procentowe w USA stały się wyższe niż w Polsce czy na Węgrzech, a to skłania do wyprzedaży walut państw naszego regionu. Na to nakłada się odchodzenie przez Europejski Bank Centralny od programu QE.