Anna Słojewska z Brukseli
Niemcy odnotowały w 2016 roku rekordową nadwyżkę w handlu zagranicznym 253 mld euro (w 2015 r. było to 244 mld euro). To informacja tylko pozornie korzystna. Dla wielu krytyków jest to argument przeciw Berlinowi. Strefa euro, a w szczególności kraje południa, od kilku lat argumentuje, że Niemcy powinny więcej importować, a więc też więcej konsumować, bo inaczej sprawiają problem innym. Ich opinię podziela Komisja Europejska, ostatnio także MFW oraz USA.
Winni zaburzeń?
– W przypadku Niemiec znów obserwujemy bardzo dużą nadwyżkę obrotów bieżących, która nie jest zdrowa dla gospodarki, a dodatkowo prowadzi do znaczących zaburzeń gospodarczych i politycznych dla całej strefy euro – ocenia Pierre Moscovici, komisarz UE ds. gospodarczych. Moscovici, jako Francuz, uważa z pewnością, że powodzenie populistycznego Frontu Narodowego w jego kraju może być częściowo powodowane koniecznością dokonywania oszczędności. A tych mogłoby być mniej, gdyby Niemcy – jako największa gospodarka strefy euro – prowadziły bardziej ekspansywną politykę gospodarczą. – Istnieje mechanizm transmisji w strefie euro. Niemcy tworzą dodatkową podaż, ale nie tworzą (lub tworzą w zbyt małym zakresie) dodatkowego popytu. W normalnych warunkach nadwyżka eksportowa przyczyniłaby się do aprecjacji waluty, co skorygowałoby eksport i import. Ale w strefie euro EBC w polityce stóp procentowych kieruje się bardziej danymi z południa Europy – wyjaśnia w rozmowie z „Rzeczpospolitą" Guntram Wolff, dyrektor think tanku Bruegel w Brukseli.
Te argumenty słychać od lat, ale Berlin konsekwentnie je odrzuca. – To nieprawda, że niemiecka nadwyżka jest źródłem problemów krajów peryferyjnych strefy euro. Wiele z nich, jak choćby Hiszpania czy Grecja, ma równowagę albo nawet nadwyżkę handlową. Źródłem niemieckiej nadwyżki jest handel z krajami spoza strefy euro – mówi „Rz" Friedrich Heinemann, ekspert niemieckiego instytutu badawczego ZEW. Według niego są trzy przyczyny takiej sytuacji. Po pierwsze, zbyt tanie euro, o czym decyduje EBC. Po drugie, niższe ceny energii, co przekłada się na niższą wartość importu. Trzecia przyczyna to naturalna i zdrowa tendencja dojrzałej gospodarki, ze starzejącym się społeczeństwem, do akumulacji. Pierwsza przyczyna jest poza zasięgiem rządu, druga pewnie niedługo zniknie, a trzecia pokazuje, że Niemcy naprawdę potrzebują takiej nadwyżki. – Choć rzeczywiście nie takiej wielkości – przyznaje niemiecki ekonomista.
Napędzajcie popyt
Obie strony sporu zgadzają się zatem, że nadwyżka mogłaby być zmniejszona, choć różni ich ocena skali problemu i negatywnych jego skutków dla strefy euro czy państw trzecich. Pytanie, czy rząd mógłby na to wpłynąć. Nikt oczywiście nie namawia Niemców do zmniejszania eksportu, ale słychać apele o napędzanie popytu. – Niemcy wiele robią. W przeciwieństwie do np. Polski wzięły na siebie odpowiedzialność za przyjęcie uchodźców. To pobudza wydatki publiczne i popyt wewnętrzny. Ponadto rośnie prywatna konsumpcja i płace realne – przekonuje Heinemann. Ostrzega jednak przed oczekiwaniem na wielkie wydatki z budżetu, które doprowadziłyby do wzrostu długu publicznego. Stabilne i wypłacalne Niemcy są bowiem fundamentem strefy euro.