17 lipca 2017 r., czyli niemal dokładnie rok temu, na głównym parkiecie zadebiutowała spółka windykacyjna GetBack. Przez wiele miesięcy wszystko szło dobrze. Zachwytów nad spółką nie było końca, a jej kapitalizacja z 1,85 mld zł w dniu debiutu dobiła w ciągu kilku miesięcy prawie do 3 mld zł. Akcje spółki co prawda w dniu debiutu nie dały wielkiego zarobku (zyskały 0,3 proc., a prawa do akcji zostały przecenione o 0,3 proc.), jednak wszystko co najlepsze miało dopiero nadejść. Zarząd spółki w dniu debiutu przekonywał zresztą, że chce kontynuować wzrost.
I faktycznie GetBack z miesiąca na miesiąc rósł w oczach. Na papierze wszystko wyglądało bardzo dobrze. Firma systematycznie poprawiała wyniki i zwiększała skalę inwestycji. Przedstawiciele spółki twierdzili, że znaleźli sposób na to, jak być bardziej efektywnym od konkurencji. Rynek ślepo wierzył w te zapewnienia, czego najlepszym dowodem był wzrost kursu akcji z 18,5 zł w dniu debiutu do szczytu na poziomie 28,6 zł.
– Myślę, że trudno było przewidzieć tak duże problemy GetBacku. Po fakcie łatwo oczywiście jest mówić, że GetBack przepłacał za portfele wierzytelności. Wydarzenia wokół spółki nie dawały jednak podstaw do tego, by sądzić, że skala nadużyć była tak duża. Przeciętny inwestor, który przeglądał przede wszystkim sprawozdania spółki, opinie audytora, ale też i raporty analityków czy też analizował wypowiedzi przedstawicieli spółki, nie miał powodów, by przypuszczać, że finanse spółki są w tak dramatycznym stanie – mówi Adam Ruciński, prezes firmy doradczej BTFG.
Rok 2018 należy do GetBacku, jednak w negatywnym znaczeniu tego słowa. Spółka zaczęła mieć problem z obsługą zadłużenia. Wszystko odbywało się jak w hitchcockowskim filmie. Było trzęsienie ziemi, a napięcie wciąż rosło. Kwintesencją całego zamieszania było natomiast to, co wydarzyło się 16 kwietnia. Wtedy to GetBack poinformował, że jest blisko pozyskania finansowania od PFR i PKO BP. Mowa była o 250 mln zł. Obie instytucje natychmiast zaprzeczyły informacjom, co uruchomiło dalszą lawinę zdarzeń. Handel i tak już mocno przecenionymi akcjami i obligacjami na wniosek KNF został zawieszony (tak jest do dzisiaj). Prezes spółki Konrad K. został odwołany ze stanowiska. W kolejnych tygodniach na światło dzienne zaczęły wychodzić coraz bardziej szokujące fakty świadczące o tym, że GetBack to kolos na glinianych nogach. Masowo wypuszczane obligacje (zadłużenie z tego tytułu przekroczyło grubo 2 mld zł) z ponadprzeciętnym oprocentowaniem i opcją put finansowały wątpliwej jakości portfele wierzytelności. Firma zawarła także szereg umów, które budzą wątpliwości natury ekonomicznej. Do tego dochodzi wyprowadzenie pieniędzy ze spółki, o co oskarżany jest m.in. Konrad K., który po zatrzymaniu przez CBA przebywa obecnie w areszcie.