Mówimy cały czas o inwestorach, którzy mają już doświadczenie rynkowe. A czy widzicie dopływ „świeżej krwi"? Kilkunastuprocentowy wzrost indeksów w stosunkowo krótkim czasie mógł podziałać na wyobraźnię.
Niestety, nie ma takiego prostego przełożenia. Informacje z pierwszych stron gazet mówiące o zwyżkach nie przekładają się na kolejki w punktach obsługi klienta. Owszem widać napływ nowych klientów, jednak jest to bardziej „kapanie"niż „wielka rzeka" nowych inwestorów. Widzimy trochę powrotów, czyli osoby, które na jakiś czas dały sobie spokój z giełdą, wycofały pieniądze, natomiast teraz decydują się na to, aby przelewać środki na rachunki maklerskie.
Liczy pan na wielką rotację kapitału? Czy jest szansa, aby klienci zaczęli jednak przerzucać pieniądze na bardziej ryzykowne aktywa, właśnie takie jak akcje?
Historia podpowiada nam, że jednak niekoniecznie. Jeśli popatrzymy na to, jak wyglądały napływy do funduszy inwestycyjnych, zarówno akcji, jak i dłużnych, a pamiętajmy, że przecież bessa na rynku obligacji 10-letnich trwa dwa lata, to paradoksalnie zobaczymy, że w ubiegłym roku praktycznie nie było kwartałów z dodatnim saldem napływów i odpływów do funduszy akcji i mieszanych i to mimo że szczególnie druga połowa roku była przecież udana. Natomiast inwestorzy sukcesywnie wpłacali pieniądze do funduszy dłużnych, które w horyzoncie 12-miesięcznym poniosły straty. To, co może napawać optymizmem, to zniecierpliwienie inwestorów niskimi stopami zwrotu z aktywów wolnych od ryzyka. Stąd też w ubiegłym roku widzieliśmy duże zainteresowanie funduszami absolutnej stopy zwrotu. Poza tym według danych NBP w grudniu 2016 r. mieliśmy historycznie niską rentowność nowo otwieranych lokat, poniżej 1,5 proc. Niestety, osoby, które mają pieniądze, wciąż jednak wolą np. inwestycje w nieruchomości, a nie akcje. Nie jestem więc zwolennikiem wielkiej rotacji, natomiast liczę, że część pieniędzy trafi jednak na rynek akcji i I kwartał 2017 r. będzie pierwszym od dłuższego czasu, kiedy zobaczymy napływ pieniędzy na giełdę i do funduszy akcji.
Utarło się, że inwestorzy indywidualni preferują małe i średnie spółki. A czy przekonali się oni do firm, które wchodzą w skład WIG20?
Bardzo różnie. Nie jest tak, że inwestorzy indywidualni patrzą tylko na małe i średnie spółki. Jeśli duża firma „gwarantuje zmienność", to też cieszy się dużym zainteresowaniem. Takim przykładem jest chociażby KGHM. Moim zdaniem, gdyby zrobić sondę wśród inwestorów i zapytać, czy KGHM jest lub był ostatnio w ich portfelach, to zapewne więcej niż połowa odpowiedziałaby, że tak. Inwestorzy szukają zmienności. Nie jest to raczej kupowanie z myślą o długoterminowych stabilnych zwyżkach, tylko krótkoterminowych zyskach.