Większe zwyżki na giełdzie w takim przejściowym politycznym okresie udało się osiągnąć jedynie w czterech przypadkach. Na przełomie 1953 i 1954 r. – między wyborem na prezydenta generała Eisenhowera a jego zaprzysiężeniem – S&P500 zyskał 6,3 proc. Po wyborze w 1997 r. Billa Clintona na drugą kadencję indeks ten zyskał do dnia inauguracji 8,8 proc. Tyle samo wzrósł po tym, jak John F. Kennedy wygrał wybory w 1961 r.
Największej zwyżki doświadczył po zwycięstwie Herberta Hoovera w 1928 r. Zyskał do dnia inauguracji aż 13,3 proc. (trzeba jednak wziąć poprawkę, że inauguracja Hoovera odbyła się według starej tradycji na początku marca. Dopiero za rządów jego następcy Franklina Roosevelta prezydenckie inauguracje przeniesiono na 20 stycznia).
Zdecydowanie najgorsze dla amerykańskich giełd okazały się okresy powyborcze przypadające na momenty zaostrzenia się kryzysów finansowych: przełom 2008 i 2009 r. oraz przełom 1932 i 1933 r. W okresie po wyborze Baracka Obamy S&P500 stracił 19,9 proc. Po wyborze Roosevelta spadł do dnia inauguracji (przypadającego 4 marca 1933 r.) 19,3 proc. Słaby dla rynku akcji okazał się też okres po wyborze Harry'ego Trumana w 1949 r., S&P stracił wówczas 7,2 proc. Po wyborczym zwycięstwie Eisenhowera w 1956 r. indeks ten spadł o 6,7 proc., a po zwycięstwie George'a W. Busha w 2000 r. zniżkował o 6,2 proc.
Oczywiście zachowanie indeksów w okresie przed inauguracją ma znikomy wpływ na to, jak będzie kształtowała się sytuacja na giełdach w trakcie kadencji. Silne zwyżki po wyborze Herberta Hoovera były przecież oznaką narastania bańki, której pęknięcie zainicjowało wielki kryzys. Rynki przyjęły za to zadziwiająco chłodno wybór w 1980 r. Ronalda Reagana na prezydenta. S&P zyskał w okresie przed inauguracją zaledwie 2 proc., choć rządy Reagana okazały się świetne dla rynków kapitałowych.
Czy więc w przypadku Trumpa hossa będzie kontynuowana? Na razie inwestorzy nastawieni są optymistycznie do jego rządów.