Choć do nowego systemu daleko, to Komisja Europejska jest zdecydowana na radykalne zmiany. Projekty mają się pojawić już w przyszłym roku. Taka deklaracja szefa KE Jeana-Claude'a Junckera padła na zeszłotygodniowym szczycie szefów rządów Unii w Tallinie. Tyle że prawo nie nadąża za rozwojem cyfrowej gospodarki.
Administracjom podatkowym krajów UE nietrudno namierzyć sprzedawcę muzyki, gier czy filmów do indywidualnych użytkowników, działającego na terenie Wspólnoty. Gorzej, gdy dostawca takich serwisów „nadaje" spoza UE.
Największy biznes – i największy problem fiskalny – to jednak sprzedaż danych o preferencjach użytkowników sieci społecznościowych czy wyszukiwarek. Operator serwisu społecznościowego czerpie ogromne zyski z tego, że przekazuje np. sieciowym sklepom muzycznym wiadomość, że konkretny użytkownik woli rocka od bluesa, a czasem jeszcze słucha jazzu. Bywa, że taki operator sieci społecznościowej nie ma siedziby w Unii, ale niewątpliwie to tu się bogaci, zbierając dane od milionów Europejczyków. Dlatego jego dochodu najczęściej nie sposób określić, a tym bardziej opodatkować.
Płać tam, gdzie zarabiasz
Zjawisko jest coraz poważniejsze. Z danych KE wynika, że w 2006 r. firmy „cyfrowe" stanowiły tylko 7 proc. wartości największych europejskich przedsiębiorstw, a 2017 r. – już 54 proc. Dlatego KE zaproponowała trzy rozwiązania.
Pierwsze to podatek obrotowy od cyfrowych przedsiębiorstw, drugie – podatek dochodowy „u źródła", podobny do pobieranego dziś od licencji, i trzecie to zupełnie nowa danina od transakcji elektronicznych. Niezależnie od tego, które rozwiązanie będzie wybrane, cel jest jeden: nie pozwolić dochodom „cyfrowych" wypłynąć poza UE.