Bartosz Andruszaniec o ustawie o grach hazardowych: Gra o lepsze prawo gier

System licencji na hazard byłby efektywniejszy od państwowego monopolu – mówi Bartosz Andruszaniec, radca prawny w kancelarii Legaltube Pawłowi Rochowiczowi.

Aktualizacja: 25.07.2016 08:15 Publikacja: 25.07.2016 07:42

Bartosz Andruszaniec

Bartosz Andruszaniec

Foto: Fotorzepa

Rz: Dlaczego umówił się pan ze mną na rozmowę na ulicy, a nie na przykład w swojej kancelarii?

Bartosz Andruszaniec: Przejdźmy się kawałek. Coś panu pokażę. Wie pan, jak wyglądają wejścia do salonów gry na automatach?

Zwykle są bardzo kolorowe.

To niech pan je liczy.

Przeszliśmy dwieście metrów, a salonów było chyba z dziesięć.

No właśnie. Wszystkie działają nielegalnie. Ostatnie licencje na jednorękich bandytów poza kasynami wygasły z końcem 2015 r.

I to się dzieje na ulicy, której patronuje święty Jan Paweł II?

Ależ nie tylko tutaj. Zresztą hazard w ogóle jest daleki od świętości. Tu łamane są nie tyle Boże przykazania, ile ustawa o grach hazardowych.

Jesteśmy przecież w centrum Warszawy, wszystko widać jak na dłoni. Czy zatem celnicy nie mogą takich przybytków zamknąć, skoro są nielegalne?

To pytanie nie do mnie. Ja jestem niezależnym prawnikiem, a nie szefem Służby Celnej. Mogę tylko stwierdzić, że w praktyce nie działa dzisiejszy zakaz urządzania gier na automatach poza kasynami. Chyba coś nie gra w systemie egzekwowania tych przepisów.

Właściciele takich salonów twierdzą, że jeśli coś było nielegalne, to sposób wprowadzenia tego zakazu. Polski rząd nie zawiadomił Komisji Europejskiej o nałożeniu takich ograniczeń.

To nie jest takie proste. Gdy w 2009 r. wprowadzono ten zakaz, zresztą motywowany politycznie, rzeczywiście zaniedbano ten obowiązek. W ubiegłym roku jednak ustawę po raz kolejny znowelizowano, pojawiły się przepisy o podobnej treści i te już notyfikowano Komisji Europejskiej.

Sprawą zaniedbania notyfikacji zajmuje się Trybunał Sprawiedliwości UE, więc chyba nie można tego faktu lekceważyć?

Racja, jest takie postępowanie. Polski sąd karny, rozpatrujący sprawę operatora salonu gier, zapytał Trybunał właśnie o tę kwestię. Trudno się dziwić, że prawnicy broniący klientów oskarżonych o nielegalny hazard sugerują sądom takie środki. Wyroku w tej sprawie jeszcze nie ma. A nawet jeśli Trybunał uzna, że notyfikacja była w tym przypadku konieczna, to i tak nie będzie to silny argument na rzecz operatorów salonów gier. Przecież Komisja Europejska została już o tych ograniczeniach powiadomiona, choć z opóźnieniem. Państwo polskie naprawiło swój błąd.

Naprawiło też inne, bo w ubiegłym roku zniesiono zakaz zawierania zakładów bukmacherskich w internecie przez niepolskie podmioty.

To nie do końca rozwiązało problem. Dla dużych europejskich firm, które działają na rynku gier, zakłady wzajemne to tylko część biznesu, zresztą niekoniecznie najbardziej dochodowa. Najbardziej opłacalne są internetowe kasyna.

Według rządowego projektu nowelizacji ustawy hazardowej kasyna internetowe mają być zalegalizowane, ale tylko dla państwowego monopolisty. Argumentem za takim rozwiązaniem jest m.in. troska o to, by jak najmniej osób wpadło w uzależnienie od grania. Czy to dobry pomysł?

Uzależnienie od hazardu to rzeczywiście poważny problem. Do gry w pokera czy do innych gier o duże stawki siadają często osoby o dużych zdolnościach analitycznych, potrafiący opracować taktykę i strategię. Na co dzień używają tych zdolności w prowadzonym przez siebie biznesie i osiągają duże sukcesy. Niestety, potrafią szybko przegrać to, co zarobiły.

Przykłady krajów, które mają lub miały monopol na urządzanie hazardu, wskazują, że nie jest to najlepsze wyjście. Istnienie monopolisty prowokuje do powstawania kasyn czy salonów nielegalnych. Wtedy łatwo o dzikie reguły gry, a tym samym o łatwe popadanie w uzależnienia. Szwecja po takich doświadczeniach oraz krytycznych uwagach Komisji Europejskiej wycofuje się z państwowego monopolu. Tymczasem w sytuacji, gdy na rynku jest kilka dużych, konkurujących ze sobą podmiotów, to w interesie takich firm jest, by ludzie nie uzależniali się od hazardu. Bo to psuje im biznes. Gdy pojawi się ktoś, kto okrada grających i psuje reputację całej branży, sami dają znać regulatorowi o takich nieprawidłowościach.

Projekt zakłada, że gdy pojawią się nielegalni operatorzy gier przez internet, ich strony będą blokowane. Może jednak ograniczy się w ten sposób szarą strefę?

Takie blokady daje się obejść. We Włoszech też swego czasu wprowadzono takie narzędzie. Znalazł się na to sposób. Ktoś stworzył strony do grania, do których nie było publicznego dostępu z domowych komputerów. Za to powstała sieć specjalnych kafejek internetowych, z których dawało się tam wejść i grać. Zdobyło to nawet dużą popularność, zresztą Włosi w ogóle grają namiętnie. Na początku tego roku, w policyjnej akcji przeciwko organizatorom tego przedsięwzięcia aresztowano grupę ludzi prawdopodobnie powiązanych z lokalną mafią, która stworzyła sieć ponad 12 tys. terminali przyjmujących dziennie ponad 11 mln euro wpłat od klientów.

Blokowanie stron powinno być raczej uzupełnieniem przyjaznego systemu licencyjnego zachęcającego operatorów do współpracy z lokalnym regulatorem. Umożliwienie państwu blokowania stron hazardowych przy jednoczesnym wprowadzeniu monopolu i wykluczeniu z rynku uczciwych podmiotów z branży potencjalnie zainteresowanych licencją będzie sprzyjało powstawaniu prywatnych, niekoniecznie bezpiecznych dla gracza, inicjatyw, takich jak we Włoszech.

Czy zatem zamiast monopolu należałoby zastosować system licencji? Jak on powinien wyglądać?

To byłoby optymalne rozwiązanie. Jest kilka krajów, które z powodzeniem taki system wdrożyły. Na przykład Dania lub Wielka Brytania uznały, że urządzanie hazardu to biznes jak każdy inny, chociaż niesie ze sobą pewne zagrożenia. Tam operator kasyn internetowych zostaje zweryfikowany i dostaje licencję. Kontroluje go nie tylko państwo, ale także rynek, czyli jego konkurenci. Poza tym wprowadzono tam podatek od hazardu o optymalnej konstrukcji, czyli od przychodów brutto z gier. Podatek ten obciąża przychód z wpłat od klientów, pomniejszony o wypłacone nagrody. Oparcie podatku na takiej bazie, zwanej GGR (ang. Gross Gambling Revenue), i ustalenie stawki na poziomie około 20 proc. oznacza, że dochody państwa będą optymalne – to fachowe wyliczenia ekonomistów. Równocześnie obciążenie operatorów gier nie będzie nadmierne. W Wielkiej Brytanii wydano około 700 licencji, a w Danii około 60. Oczywiście Dania to o wiele mniejszy rynek. Zakładając jednak, że w Polsce mieszka sześć razy więcej ludzi niż w Danii, można mówić o miejscu dla 360 podmiotów. Dzisiaj w ramach istniejących wąskich możliwości wydano tylko kilka licencji dla internetowych bukmacherów.

Wspomniał pan o podatku opartym na GGR. Jakie są wady dzisiejszego polskiego podatku od gier?

Ano takie, że 12-procentowa danina jest oparta na kwocie, którą wpłaca grający. Załóżmy, że wpłaca pan bukmacherowi 100 zł i obstawia wygraną swojej ulubionej drużyny piłkarskiej. Bukmacher wycenia szanse na wygraną jak 1:2. Jeśli pan prawidłowo obstawi wynik, to wcale nie dostanie pan 200 zł. Zakłada się pan bowiem nie o 100 zł, ale tylko o 88 zł, czyli wpłaconą kwotę pomniejszoną o potrącony przez bukmachera podatek. Wygrana będzie dwukrotnością tej kwoty, a więc nie 200, tylko 176 zł. To może zniechęcać do gry i de facto zabija biznes. Bo trzeba jeszcze dodać do tego koszty uzyskania licencji rzędu 400 tys. zł. Stąd duży udział szarej strefy. Zagraniczni operatorzy w podobnej sytuacji za wpłaconą stówę wypłacają po prostu dwie.

Dlaczego wprowadzenie podatku od kwot wygranych byłoby lepszym rozwiązaniem?

Po pierwsze, powinien być to podatek płacony przez bukmachera, nie – jak obecnie w Polsce – przez gracza. Po drugie, sam rynek gier hazardowych w internecie w Polsce to ponad 5 mld zł. Wprowadzenie takiego podatku mogłoby przynieść setki milionów złotych rocznie budżetowi państwa. Dzisiejszy podatek przynosi znacznie mniej, bo zaledwie około 40 mln zł. Niestety, w proponowanej nowelizacji nie przewidziano zmiany konstrukcji podatku. Trochę nie rozumiem, dlaczego obecna ekipa rządząca, która tak krytykuje poczynania poprzedniej, powiela jej błędy. Bo przecież są duże potrzeby budżetowe, które można by zaspokoić dzięki zmianie konstrukcji podatku.

A co jeszcze, poza podatkiem, można by poprawić w ustawie?

Gdy już zawieramy jakieś transakcje w internecie, to można oczekiwać, że przeniesienie się do wirtualnego świata uwolni nas od formalności papierkowych. Tak jednak nie jest w przypadku działalności bukmacherskiej w sieci. Otóż zaświadczenia o wygranych muszą być wysłane do wygrywającej osoby w formie pisemnej i z pieczątką, listem poleconym. Dlaczego nie może być tak jak z wyciągami bankowymi, które każdy może sobie sam wydrukować i są tak samo ważne jak te z bankowego okienka? Na tym nie koniec. Ewidencja tych zaświadczeń musi być prowadzona w papierowej księdze, każdego wpisu dokonuje się ręcznie, a urząd celny musi przystawić swoją pieczęć na każdej stronie. Jak za króla Ćwieczka.

To są jednak sprawy techniczne. W projekcie jest poważniejsza sprawa: zaostrzenie kar na naruszenie regulacji hazardowych. Czy to właściwa droga walki z patologiami?

Zaostrzanie kar zrobiło się ostatnio modne, nie tylko w sferze, o której rozmawiamy... A mówiąc konkretnie o tym projekcie – pojawia się tam swoisty nowy katalog środków karnych, czyli kary administracyjne. Wprawdzie istnieją one i teraz, ale mają raczej charakter wyrównania tego, co państwo straciło z tego powodu, że ktoś nie płacił podatku od gier. Tymczasem w projekcie przybierają one już formę represji, i to nie tylko dla urządzającego hazard. Może wystąpić taka sytuacja: ktoś będzie prowadził nielegalny salon gier, podszywając się pod państwowego monopolistę, przyjdzie tam klient, a Służba Celna go złapie i wymierzy mu karę 2 tys. zł. Zażąda także zwrotu wszystkiego, co wygrał. Przy karach administracyjnych nie ma domniemania niewinności, kwestii udowodnienia winy itp. Teoretycznie można się od takich kar odwoływać, ale postępowanie w sądach administracyjnych może się ciągnąć latami. Dlatego mam poważne wątpliwości, czy takie rozwiązania są konstytucyjne, zwłaszcza jeśli chodzi o kary dla osób fizycznych, zwykłych graczy.

Dla laików te wszystkie pańskie uwagi mogą być nowością. Podejrzewam jednak, że osoby zajmujące się hazardem w resorcie finansów od dawna o tym dobrze wiedzą. Dlaczego zatem projekt ma właśnie taki kształt, a nie inny?

Nie rozumiem, być może zadecydowały względy pozamerytoryczne. Wiem, że ministerstwo przez dłuższy czas analizowało np. koncepcję podatku opartą na GGR, ale w przedstawionym projekcie nie ma po tym nawet śladu. Nie chcę być nadmiernie ironiczny ani wchodzić w politykę, ale w tej dziedzinie była szansa na dobrą zmianę. Chyba ją tracimy.

Zawody prawnicze
Korneluk uchyla polecenie Święczkowskiego ws. owoców zatrutego drzewa
Zdrowie
Mec. Daniłowicz: Zły stan zdrowia myśliwych nie jest przyczyną wypadków na polowaniach
Nieruchomości
Odszkodowanie dla Agnes Trawny za ziemię na Mazurach. Będzie apelacja
Sądy i trybunały
Wymiana prezesów sądów na Śląsku i w Zagłębiu. Nie wszędzie Bodnar dostał zgodę
Sądy i trybunały
Rośnie lawina skarg kasacyjnych do Naczelnego Sądu Administracyjnego