Nie tylko w Polsce, ale też w Unii modne stało się określenie „sędzia europejski". Mimo że orzeka we własnym kraju, w oparciu o wewnętrzny porządek prawny, łączy go z kolegami z innych państw członkowskich prawo UE oraz te same wartości i zasady. Hasło „sędzia europejski" przeżywa dziś swój renesans w związku ze sporem o praworządność. Szkoda tylko, że równie ochoczo statusu „europejski" nie nadaje się innym profesjom, szczególnie przedsiębiorcom. Bo prowadzoną wobec nich politykę administracji francuskiej, niemieckiej czy holenderskiej – mającą w poważaniu jeden z filarów Unii: swobodę świadczenia usług – śmiało można określić przymiotnikiem „antyeuropejska".
Od lat znane są historie nękania polskich firm transportowych, które zaczęły przeszkadzać zachodnim przewoźnikom. Stąd próby zaostrzenia ustawodawstwa, lobbing za zmianą unijnych dyrektyw, aby ich usługi były mniej konkurencyjne. Swój kamyczek dorzucały też inspekcje drogowe, gnębiąc naszych przewoźników skrupulatnymi kontrolami w ramach „jednolitej europejskiej polityki"... wyparcia ich z rynku.
Czytaj także: Rosną problemy polskich firm działających w innych krajach Unii
X
Na rynku francuskim, holenderskim czy niemieckim z nieprzychylną tamtejszą administracją na co dzień stykają się też inne polskie firmy – budowlano-remontowe, oferujące usługi w branży hotelarskiej, sprzątającej czy opieki nad ludźmi starszymi i chorymi. Czyli wszędzie tam, gdzie wykorzystywany jest mechanizm delegowania pracowników z Polski. Mimo że mechanizm ten jest całkowicie zgodny z prawem UE, poraża zaciekłość, z jaką z tą formą świadczenia usług walczy np. francuska czy holenderska administracja. Polscy przedsiębiorcy nagminnie skarżą się, że np. delegowani pracownicy z definicji traktowani są przez tamtejsze inspekcje pracy jako nielegalni – podczas kontroli inspektorzy nie chcą nawet sprawdzać ich statusu.