Wyniki singapurskiego szczytu pomiędzy Donaldem Trumpem a Kim Dzong Unem zostały przyjęte przez rynki finansowe bardzo ostrożnie. Chiński indeks Shanghai Composite zamknął się 0,9 proc. na plusie, japoński Nikkei 225 wzrósł w ciągu sesji o 0,3 proc., ale południowokoreański Kospi spadł o symboliczne 0,05 proc. Z kolei większość europejskich indeksów giełdowych lekko zyskiwała w ciągu dnia. Zniknął jeden z głównych czynników niepewności na rynkach, ale nie było z tego powodu euforii.
Choć sam szczyt był zdarzeniem bezprecedensowym, to zdaniem analityków jego znaczenie dla rynków zostało przyćmione przez groźbę wojen handlowych między USA a Europą i Kanadą.
– Wygląda na to, że amerykański prezydent ma lepsze relacje z przywódcą Korei Północnej niż z premierem Kanady. Rynki nie przejmują się już Koreą Północną. Przejmują się za to relacjami USA z Kanadą – uważa Paul Donovan, analityk z banku UBS.
Okazje do inwestycji?
Niektórzy widzą jednak w singapurskim spotkaniu przełom, który pozwoli na większe otwarcie gospodarki północnokoreańskiej. Być może nawet na jej transformację w stylu chińskim lub wietnamskim. W takim scenariuszu partia komunistyczna zachowa dyktatorską władzę w kraju, ale będzie stopniowo zwiększała swobodę gospodarczą.
Mark Mobius, guru rynków wschodzących, były szef Templeton Emerging Markets Group, widzi już „niesamowite możliwości inwestycyjne" w Korei Północnej. Dostrzega je m.in. w północnokoreańskim sektorze górniczym i przemyśle. Przypomina, że populacja Korei Północnej stanowi około 25 mln ludzi, którzy mogą stać się dobrym zapleczem dla rynku Korei Południowej, liczącej około 50 mln ludzi.