– Fascynują mnie opowieści o inności – mówi reżyser Jean-Pierre Ameris. – Pamiętam, jak wielkie wrażenie zrobił na mnie „Człowiek-słoń" Davida Lyncha czy historia amerykańskiej pisarki Helen Keller, która była niewidoma i głuchoniema, ale potrafiła porozumieć się z otoczeniem. Napisała wiele książek, bestsellerem stała się jej autobiografia „Historia mojego życia". Znalazłem podobną historię we Francji.
Urodzona w 1890 roku Marie Heurtin, bohaterka „Historii Marii", była o dziesięć lat młodsza od Keller. Rodzina nie potrafiła sobie z jej upośledzeniem poradzić. Niewidząca i niesłysząca dziewczynka miała nieskoordynowane ruchy, reagowała jak zwierzątko, nieufne, agresywne i gotowe bronić się przez atak.
Niedostępna i groźna dla otoczenia Marie w 1895 roku trafiła do Larnay – ośrodka dla dzieci głuchoniemych prowadzonego przez zakonnice. Zajęła się nią tam siostra Małgorzata nawet wbrew sceptycznej przeoryszy.
To były miesiące i lata pracy, zwątpień i małych sukcesów. Małgorzata zaczęła od tego, by dziecko pozwoliło się ubrać i uczesać sobie włosy. Potem nauczyła Marie łączyć przedmioty ze znakami, używać języka migowego, czytać książki pisane braille'em, pisać na maszynie, szydełkować, grać w domino. A przede wszystkim ufać i kochać.
Marie dla Małgorzaty stała się kimś, kogo mieć nie mogła – niemal córką. Małgorzata była dla Marie osobą najbliższą, wsparciem, przyjacielem. Dziewczyna odwdzięczyła się jej tak, jak umiała. Była z nią do końca, gdy jej opiekunka, chora na gruźlicę, umierała.