Plan na wakacje: w starych dekoracjach

Scenografia i plenery naszego ulubionego filmu mogą posłużyć za znakomity wakacyjny scenariusz.

Aktualizacja: 17.07.2018 17:43 Publikacja: 17.07.2018 15:39

Foto: shutterstock

„Władca Pierścieni"? Wiadomo, Nowa Zelandia. Reżyser Peter Jackson sfilmował prozę Tolkiena w swych ojczystych plenerach, które może nie wymagają reklamy, ale jednak zewsząd do nich jest daleko. Lot z Polski na odległą wyspę trwa prawie 30 godzin, a bilety kosztują najtaniej 6 tys. zł.

Dzięki popularności tolkienowskiego Śródziemia, Antypody dostały wzmacniający zastrzyk z turystów-kinomanów. Skrzętnie wykorzystują to zarówno miejscowi marketingowcy i specjaliści od promocji z ministerialną agencją Tourism New Zealand na czele), jak i zwykłe biura podróży na całym świecie. Dwutygodniową wycieczkę można wykupić także w Polsce.

Aczkolwiek plenery nowozelandzkiego regionu Waikato, gdzie mieścił się ekranowy matecznik Hobbitów – Shire, to pocztówka z samego końca świata. A filmowych śladów można poszukać znacznie bliżej, choćby u naszych sąsiadów z południa.

Bowiem wiele filmowych scen kręcono w Czechach, które z racji niskich kosztów produkcji i korzystnych przepisów podatkowych przyciągają zagraniczne ekipy filmowe. W „Tożsamości Bourne'a" to Praga udawała Zurych, a jej okolice – francuską prowincję. W „Amadeuszu" Miloša Formana i w późniejszym „Iluzjoniście" z Edwardem Nortonem w roli tytułowej czeska stolica imitowała Wiedeń. Zagrała też samą siebie w hollywoodzkim przeboju, bo to właśnie tam trafiał agent Ethan Hunt (Tom Cruise) w „Mission Impossible".

Grand przez wielkie G

Praga zachwycała i w mniejszych (budżetowo) produkcjach, bo w końcu gdzie indziej można było sfilmować kafkowski „Proces" z Kyle'em MacLachlanem i Anthonym Hopkinsem w rolach głównych? Albo „Kafkę", czyli swobodne nawiązanie Stevena Soderbergha do biografii i twórczości pisarza. Choć warto pamiętać, że w najsłynniejszej powieści pisarza nie pada określenie Praga tylko stolica.

Co więcej, trudno przy całym tym bogactwie wytypować konkretne miejsce do zwiedzania w stolicy, bo praskie Stare Miasto i Malá Strana to jeden naturalny plan filmowy. Aby więc wybrać to jedno najwłaściwsze, musimy się udać do Karlowych Warów i miejscowego Grandhotelu Pupp, który zagrał m.in. w filmie o przygodach Jamesa Bonda. Tam brytyjski agent o twarzy Daniela Craiga grał w pokera o bardzo wysoką stawkę w filmie „Casino Royale" (gwoli ścisłości: bondowska ekipa buszowała również w praskich dekoracjach). Co ciekawe, akcja filmu wcale nie rozgrywała się w Czechach, tylko w Czarnogórze. Najwyraźniej Czechy są już na tyle oswojone kulturowo, że nawet widzowie filmów o przygodach agenta 007 nie uwierzą w podobne numery.

Karlowarski Grand został wybrany przez filmowców zapewne dlatego, że zasługuje na swoje miano – prowadzony od 1701 roku przez kolejne pokolenia Puppów (nie licząc okresu demokracji ludowej), gościł nie tylko Bonda, ale – jak reklamują się gospodarze – także Bacha, Beethovena, Bonapartego, Casanovę, Chopina, Dworzaka, Freuda, Goethego, wreszcie Kafkę i Mickiewicza. Mocna stawka, a kolejni wielcy pojawiają się co roku przy okazji miejscowego festiwalu filmowego.

I być może w ten sposób koło się zamknęło. Chociaż nie ma potwierdzenia, że pomieszkiwał tu także reżyser Wes Anderson, to wieść niesie, że właśnie Grandhotel Pupp stanowił jedną z inspiracji dla Grand Budapest Hotelu – tytułowego miejsca akcji filmu Amerykanina, zasiedlonego przez aktorskie gwiazdy: Ralpha Fiennesa, Jude'a Law, Harveya Keitela i Willema Dafoe.

Oglądany z zewnątrz Grand Budapest jest groteskową makietą – co wpisuje się w styl Andersona – ma jednak w miarę realne wnętrze. Wzięte, zresztą, zupełnie skądinąd – nie jest to ani hotel, ani Budapeszt, lecz nieczynny dom towarowy w Görlitz, niemieckiej części Zgorzelca. Gdy zawładnęli nim filmowcy, budynek z 1913 roku czekał na wyburzenie, zatem nie było przeszkód, aby przeprowadzić prace scenograficzne.

Ponoć po wszystkim Wes Anderson był nawet gotów kupić Görlitzer Warenhaus, by ocalić go od rozbiórki, ostatecznie jednak zapadła oficjalna urzędowa decyzja o odremontowaniu budowli.

W filmie wykorzystano także miejscową łaźnię miejską i budynek dawnego ratusza – można więc powiedzieć, że nagrodzoną czterema Oscarami Republikę Zubrowki mamy tuż za miedzą. Podczas wycieczki śladami bohaterów „Grand Budapest Hotelu" wypadałoby też zamieszkać tam, gdzie ekipa filmowa – w hotelu Börse. Nie widać go co prawda na ekranie, za to właściciel i pracownicy zostali uhonorowani przez filmowców rolami w epizodach.

Dom zły

Różowa fasada Grand Budapest Hotelu mówi, że nawet jeśli zdarzy się tam coś złego, nie będzie aż tak strasznie. Zgoła inaczej niż w hotelu Overlook, w którym Jack Nicholson jako niedoszły pisarz Jack Torrance pełnił swego czasu funkcję zimowego dozorcy.

Mowa oczywiście o „Lśnieniu" Stanleya Kubricka i miejscu jego akcji, które również było swego rodzaju hybrydą – wnętrze hotelu bowiem wybudowano w brytyjskim studio. Inspiracją w tym przypadku stał się hotel w kalifornijskim parku narodowym Yosemite. Mówiło się wówczas, że to największa taka dekoracja studyjna, a jak wiadomo, Kubrick nie cenił minimalizmu. Za widok zewnętrzny z hotelu posłużył zaś górski pensjonat Timberline Lodge w Mount Hood, na północy stanu Oregon.

Właściciele Timberline Lodge nie budują swojej legendy na horrorze, co wydaje się zrozumiałe. Wspominają, że reżyser został nawet poproszony o zmianę numeru pokoju 217 (opisanego w książce Stephena Kinga jako ten, do którego zdecydowanie nie należy wchodzić) z obawy o lęki przyszłych gości. W filmie pojawił się więc nieistniejący w Timberline Lodge pokój 237. Choć dziś klienci i tak najczęściej proszą o numer 217.

Wygląda na to, że nawet hotele, z którymi wiążą się sceny straszne, mają rzesze swoich amatorów – pokój nr 217 cieszy się wzięciem także w hotelu The Stanley w Estes Park (stan Colorado), który zainspirował autora całego tego zamieszania – tu zatrzymał się Stephen King w czasie, gdy pisał „Lśnienie".

W innym z pamiętnych ekranowych hoteli – The Great Northern – było raczej przytulnie, chociaż należał do Benjamina Horne'a, jednej z najbardziej złowieszczych postaci lynchowskiego „Miasteczka Twin Peaks" – serialu, który pod koniec lat 80. przeniósł pośledni gatunek sztuki filmowej na wyższe piętro.

Bryła budynku widoczna w serialu to Salish Lodge nad malowniczym wodospadem Snoqualmie w stanie Waszyngton. Stoi o pół godziny drogi od Seattle i należy do indiańskiego plemienia Muckleshoot. Wystrój jest współczesny, chociaż duża ilość kamieni i drewna sprawia przyjemne wrażenie. Wzmiankę o serialu można odszukać w oficjalnych informacjach, jednak – podobnie jak w przypadku „Lśnienia" – nie jest to wiodący motyw promocji.

Tu także filmowcy zastawili na widza pułapkę, bo inspiracją dla wnętrz The Great Northern było inne miejsce. Każdy, kto chciałby posnuć się sennie po korytarzach śladami Audrey Horne i – już bardziej zdecydowanym krokiem – tropem specjalnego agenta Coopera, powinien zajrzeć do blisko stuletniej Kiana Lodge w Poulsbo (także stan Waszyngton), która obecnie jest raczej scenerią wesel i firmowych spotkań, aniżeli hotelem z tradycjami. Właściciele zapewniają jednak, że serialowe ślady pozostały, chociaż ostrzegają, że czas płynie i sporo się zmieniło.

Uniwersum Twin Peaks zostało dobrze opisane, bo serial miał i ma wiernych fanów. Wiadomo na przykład, że dom rodzinny Laury Palmer (w Everett, stan Waszyngton) został przed kilkoma laty sprzedany za mniej więcej pół miliona dolarów. Zdjęcia z agencji nieruchomości zestawione ze scenami z filmu zmroziłby niejedno serce. Agent (od nieruchomości, nie agent Cooper) uznał, że lepiej to przemilczeć, jednak nowa lokatorka przyznaje, że wiedziała, co bierze. Do dziś w miarę chętnie gości fanatycznych miłośników serialu. Pojawiła się nawet w trzecim, zeszłorocznym sezonie „Miasteczka Twin Peaks" w roli nowej właścicielki rezydencji Palmerów.

Dzień za dniem

Mimo wszystko znacznie przyjemniej byłoby zamieszkać w XIX-wiecznym Royal Victorian Manor w Woodstock na dalekich przedmieściach Chicago – urokliwej rezydencji zamienionej na ośmiopokojowy pensjonat, w którym Bill Murray (jako cyniczny prezenter pogody Phil Connors) zatrzymał się kiedyś na dłużej, niżby chciał. Budził się tu raz za razem, spoglądał przez okno na ulicę za furtką, a „Dzień Świstaka" trwał.

Punxsutawney – w którym toczy się akcja filmu, życie świstaka Phila i walka Billa Murraya – znajduje się w Pensylwanii, o 900 km stąd, jednak Woodstock skorzystało z pięciu minut sławy, organizując coroczne święto świstaka. Dlatego też Royal Victorian Manor – w filmie znany jako Zajazd przy Wiśniowej – nie narzeka na brak gości w okolicach 2 lutego. Wszystko to w czasie przeszłym, ponieważ w 2014 r. pensjonat został wystawiony na sprzedaż (cena: 985 tys. dol.), by ostatecznie zmienić właściciela jesienią zeszłego roku. Nie wiadomo, czy nabywca lubi film, ale może polubi.

W mieście pozostało kilka tabliczek pamiątkowych – jedną z nich, z napisem „Tu wdepnął Bill Murray", wmurowano na miejscu dziury z lodowatą wodą, w którą raz za razem (ale do czasu) wpadał bohater.

Nagromadzenie pamiątek jest w pełni zrozumiałe, bo dla 25-tysięcznego Woodstock filmowa historia może stanowić ważną pozycję w budżecie. Inaczej niż dla wielkich amerykańskich miast, które podobnych wspomnień mają co niemiara – filmografie Nowego Jorku, Chicago czy San Francisco zapełniłyby repertuar na długie tygodnie. Także filmy kręcone w Las Vegas idą w setki. Nie wymienimy tu więc dwóch wersji „Ocean's Eleven" (1960 i 2001 rok) ani „Bugsy'ego" Barry'ego Levinsona – filmu opowiadającego o burzliwych początkach miasta – ani „Zostawić Las Vegas" Mike'a Figgisa, ani sensacyjnego „Diamenty są wieczne" (znów Bond, tym razem z Seanem Connerym). Wspomnijmy jedynie o oscarowym „Rain Manie" i scenach w kasynie Caesars Palace, w którym Raymond (Dustin Hoffman) liczył karty i uczył się tańczyć. Informacja praktyczna: pokój w Caesars kosztuje w czasie wakacji jedynie 32 dolary – ale, jak wiemy, nie na pokojach się zarabia w Vegas.

W Los Angeles można pospacerować szlakiem Kolesia. „Big Lebowski" braci Coen z Jeffem Bridgesem w roli głównej zyskał miano filmu kultowego (mimo umiarkowanego sukcesu kasowego w chwili premiery), zatem jego fani spotykają się na zlotach Lebowski Fest organizowanych w różnych miejscach. Tegoroczne zaplanowano w Louisville (stan Kentucky) i w Chicago. Nie brakuje, rzecz jasna, map Los Angeles z oznaczeniem filmowych miejscówek – domu Kolesia w Venice czy spożywczaka, w którym na początku filmu kupuje mleko, płacąc czekiem (oryginał, wbrew filmowej bliskości, stoi aż w Pasadenie). Nie ma już, niestety, kręgielni Hollywood Star Lanes, w której tyle się wydarzyło. Zburzono ją pod budowę – o zgrozo! – szkoły podstawowej.

Pod górkę

Hotele, pensjonaty, domy, sklepy – dobrze powspominać w takich miejscach. Zdarza się jednak, że nasz bohater odnajduje się w mniej sprzyjających okolicznościach.

Stanowy Zakład Poprawczy w Mansfield, stan Ohio, przez osiem dekad (1910–1990) odgrywał swoją rolę w systemie amerykańskiego więziennictwa. Kilka lat po tym, jak opuścili go ostatni więźniowie, za kraty trafił Tim Robbins, by spotkać Morgana Freemana. Sukces filmu „Skazani na Shawshank" był na tyle duży, że przyczynił się do ocalenia podupadającej budowli – zawiązało się Stowarzyszenie na rzecz zachowania Zakładu w Mansfield, które dzięki datkom i wpływom z oprowadzania turystów, mogło w końcu rozpocząć renowację.

Ta historia zakończyła się w miarę pomyślnie, bo budynek ocalał. Ale w rzeczywistości bywa często różnie – zdarza się, że wizyta w filmowych plenerach staje się równie dramatyczna, jak scenariusz sensacyjnego filmu. A na pewno bywa ryzykowna.

„MSZ kategorycznie odradza pobyt oraz odwiedzanie pogranicza tunezyjsko-libijskiego oraz tunezyjsko-algierskiego, szczególnie strefy górskiej i pustynnej, w tym [...] Tatawin (Tataouine)" – napisano w zeszłorocznym, najświeższym dla Tunezji, komunikacie polskiego ministerstwa.

Tataouine to nic innego jak Tatooine – planeta, na której wychował się Luke Skywalker. Pustynne sceny pierwszego filmu serii o Gwiezdnych Wojnach czyli „Nowej nadziei", filmowano właśnie w Tunezji – jaskiniowy dom Skywalkerów znajduje się w Matacie, oddalonej od Tataouine (i granicy z Libią) o dodatkowe 100 kilometrów. Tunezyjskie plenery widać również w częściach I – III, nakręconych już w latach 1999–2005.

W dawnym domu Luke'a mieści się obecnie zjawiskowy, choć zdecydowanie nie pięciogwiazdkowy hotel Sidi Driss. Ostatnia rekomendacja zamieszczona na popularnym portalu turystycznym pochodzi z lutego. Mniej więcej wtedy okolice Mataty odwiedził też fotograf agencji Reutera – jego zdjęcia przedstawiają Berberów zasiedlających podziemne, wielowiekowe domostwa. Trwają, chociaż okolica się wyludnia. Ale jest nadzieja, bo – jak wyznała jedna z mieszkanek – wyjazd byłby porzuceniem całego życia. Niech więc Moc będzie z nimi. ©?

—Bartosz Klimas

„Władca Pierścieni"? Wiadomo, Nowa Zelandia. Reżyser Peter Jackson sfilmował prozę Tolkiena w swych ojczystych plenerach, które może nie wymagają reklamy, ale jednak zewsząd do nich jest daleko. Lot z Polski na odległą wyspę trwa prawie 30 godzin, a bilety kosztują najtaniej 6 tys. zł.

Dzięki popularności tolkienowskiego Śródziemia, Antypody dostały wzmacniający zastrzyk z turystów-kinomanów. Skrzętnie wykorzystują to zarówno miejscowi marketingowcy i specjaliści od promocji z ministerialną agencją Tourism New Zealand na czele), jak i zwykłe biura podróży na całym świecie. Dwutygodniową wycieczkę można wykupić także w Polsce.

Pozostało 95% artykułu
2 / 3
artykułów
Czytaj dalej. Kup teraz
Film
„Biedne istoty” i sprawa sexworkingu. Oscarowa produkcja już w Disney+
Film
Dżentelmeni czyli mocny sojusz dżungli i zoo
Film
Konkurs Główny „Wytyczanie Drogi” Mastercard OFF CAMERA 2024 – znamy pierwsze filmy
Film
„Pamięć” Michela Franco. Ludzie, którzy chcą zapomnieć ból
Film
Na co do kina w weekend? Trzy filmy o skomplikowanych uczuciach