Nie da się ukryć, że serial z Davidem Hasselhoffem i Pamelą Anderson brzydko się zestarzał. Podobnie jak jego gwiazdorzy, którzy przez lata dawali pożywkę brukowcom swoimi alkoholowo-seksualnymi perypetiami. Z ikon mody i urody przeistoczyli się we własne karykatury, na które przykro patrzeć.
Niezrażone tym studio Paramount Pictures postanowiło reanimować popkulturowego topielca i do kin właśnie trafia odświeżona wersja przebrzmiałego hitu. Hasselhoff i Anderson pojawiają się tylko w epizodycznych rolach, bo film opiera się już na nowych gwiazdach. Głównego ratownika Mitcha zagrał 45-letni Dwayne Johnson. Były wrestler, który występował pod pseudonimem The Rock – Skała, a przy okazji niezły aktor. W jego młodszego, infantylnego pomocnika wcielił się Zack Efron – złote dziecko filmów Disneya, który usiłuje robić karierę w kinie dla starszych widzów. Z kolei Pamelę zastąpiła 31-letnia Alexandra Daddario, znana z młodzieżowej serii „Percy Jackson", a także serialu „Detektyw".
Nieudana parodia
Efekt liftingu jest bardzo lichy. Film nie sprawdza się jako sensacja, jako komedia, a nawet jako parodia. Toporne żarty obracają się wokół rozporka i sedesu. Wątek sensacyjno-kryminalny z narkotykami, jest równie niedorzeczny, a efekty specjalne uderzają swym niedopracowaniem.
A przecież nie musiało tak być. Świadczą o tym przykłady innych kiczowatych seriali z lat 80. i 90., które z lepszym skutkiem brało na warsztat Hollywood.
Pomysły na popkulturowy recykling są różne. Najambitniejszą strategię przyjął reżyser Michael Mann, który w 2006 r. odnowił słynnych „Policjantów z Miami". Twórca „Gorączki" i „Ostatniego Mohikanina" celował wysoko i ambitnie. Fani się spodziewali kolorowej komedii kryminalnej z akcją osadzoną na Florydzie. Tymczasem Mann nakręcił mroczny, surowy i wizualnie wysmakowany obraz. Widzowie jednak się zbuntowali i „Miami Vice" poległo w kinach. Dopiero po paru latach wielu kinomanów i krytyków doceniło „Miami Vice", który zyskał status jednego z bardziej nowatorskich i niedocenionych kryminałów.