"Toni Erdmann": Kod korporacji

Reżyserka „Toniego Erdmanna" mówi Barbarze Hollender o kobietach sukcesu i różnicach między ideami młodych i starszych Niemców.

Aktualizacja: 22.01.2017 22:49 Publikacja: 22.01.2017 17:20

Foto: materiały prasowe

Rzeczpospolita: Dwa lata pisania, pięć miesięcy przygotowań w Rumunii, rok zdjęć, potem wiele miesięcy montażu. I sto godzin nakręconego materiału. To brzmi jak bajka w czasach, gdy ekipy mają 23 dni zdjęciowe i datę premiery wyznaczoną za pół roku.

Maren Ade: Bo to była bajka. Ale ja jestem producentem swojego filmu. Cała tajemnica. Potrzebuję czasu, bo nie umiem przerwać pracy, jeśli myślę, że mogę coś zrobić lepiej. Muszę wiedzieć na jakiś temat wszystko, poczuć, że zbliżyłam się do ściany. I nie chodzi nawet o dążenie do perfekcji. Raczej o to, by sprawdzić wszystko, co się da. Zbliżyć się do prawdy. Taki film to dla mnie odkrywanie światów.

 

Akcja „Toniego Erdmanna" toczy się na ulicach, jakich mnóstwo w europejskich miastach. Czego nowego mogła się pani dowiedzieć podczas przygotowań do zdjęć?

Bardzo ciekawe okazały się spotkania z kobietami pracującymi w korporacjach. Wysłuchiwałam ich historii, a każda była inna. Bycie kobietą w męskim świecie nie stanowiło dla większości moich rozmówczyń problemu, choć prawdą jest, że niektóre z nich musiały stawić czoła seksizmowi i nieufności. To były często menedżerki, które doskonale sprawdzały się na kierowniczych stanowiskach w korporacjach. Tu klisza kobiety sukcesu w jakiś sposób się potwierdzała: one były piekielnie sumienne i skłonne do poświęceń, a praca była ich pasją. Ale była też druga strona tego zjawiska. Cena, jaką płaci się za taką postawę. Bohaterka mojego filmu, Ines, zagubiła się wśród tych ról, jakie sobie narzuciła i jakie z powodzeniem gra. Przestała być sobą. Dopiero przyjazd ojca, którego początkowo traktuje jak intruza, każe jej spojrzeć w lustro.

Ale „Toni Erdmann" to film nie tylko o relacjach ojca i córki. Również o dwóch generacjach mających zupełnie inny stosunek do świata, do życia.

W Niemczech ta różnica jest pewnie jeszcze bardziej widoczna niż w krajach o innej historii. Bo u nas zawsze dużą rolę odgrywała polityka. Rodzice Winfreda należeli do generacji, której ojcowie dali się porwać ideologii narodowego socjalizmu. Zdecydowanie odcinali się więc od nazizmu, przeszli przez okres rewolucji hippisowskiej i własne dzieci próbowali wychowywać w poszanowaniu tolerancji i pokoju. Właśnie owocem takiego wychowania jest Winfred, który podobny system wartości przekazał córce. Jego córka Inez też przyswoiła sobie ten system wartości, ale wpadła w inną ideologię, narzucaną przez mechanizmy korporacyjne.

Dlaczego pani bohaterka pracuje w filii niemieckiej korporacji w Rumunii?

Fascynuje mnie rumuńskie kino. Chyba dlatego tak ciągnęło mnie do Bukaresztu. Pomagał mi tam przyjaciel Corneliu Porumboiu.

Rumunia z „Toniego Erdmanna" nie przypomina tej z filmów Mungiu, Netzera, Serbana, Puiu czy Porumboiu.

To prawda. Corneliu też się śmiał, że w niektórych miejscach był przy okazji „Toniego Erdmanna" po raz pierwszy. We własnym kraju zobaczył kawałek zuniformizowanej Europy. Ale tak już jest: świat korporacji jest rzeczywistością ponad narodowymi tradycjami. Wszędzie wygląda podobnie. Tam nie ma miejsca na jakąkolwiek specyfikę. Obowiązuje uniwersalny, biznesowy kod. Ten kod też mnie bardzo zainteresował. Chciałam zrobić film o ludziach przywiązanych do swoich ról.

Z festiwalu canneńskiego nie wywiozła pani żadnej nagrody poza Fipresci. Ale w „Tonim Erdmannie" zakochali się zarówno dziennikarze, jak i publiczność.

Byłam zaskoczona tą reakcją. Nie spodziewałam się niczego, zresztą nie miałam czasu na myślenie i kalkulowanie. Mój młodszy syn miał wtedy pięć miesięcy, kończyłam pracę nad filmem pomiędzy kolejnymi karmieniami. Starszym dzieckiem zajmował się głównie mąż, też reżyser, który w tamtym okresie wiele domowych obowiązków wziął na siebie. Inaczej nie zdążyłabym na Cannes. Powodzenie filmu przeszło moje oczekiwania.

Zastanawiała się pani, skąd się ten entuzjazm wziął?

Myślę, że w czasach pełnych niepokoju i lęków ludzie potrzebują radości. Pracując nad „Tonim Erdmannem", miałam nadzieję, że uda mi się widzów zabawić, a jednocześnie namówić na chwilę refleksji o świecie i własnym życiu. Chciałam też, żeby w tym filmie każdy mógł znaleźć coś dla siebie. Żeby mógł pójść za bohaterem, który wyda mu się bliski.

Po Fipresci z Cannes „Toni Erdmann" wzbogacił się jeszcze o pięć Europejskich Nagród Filmowych. Czy taki sukces nie paraliżuje?

Powiedziałam sobie, że mój następny film nie będzie tak wielkim sukcesem jak „Toni". Dzięki temu przestałam się stresować. Zrobienie filmu to dla mnie pięć lat życia. Nie mogę przez ten czas się zastanawiać, czy odniosę sukces.

O czym marzy ktoś, kto już tak dużo osiągnął?

O chwili spokoju. O tym, żeby skończyły się wyjazdy, promocja, wywiady. Żebym mogła spokojnie zaszyć się w domu i pobawić z dziećmi.

Tak naprawdę pytałam o pani marzenie zawodowe...

Na razie nie mam ani marzenia ani nowych planów. Tylko nadzieję, że będę mogła nadal robić filmy zachowując swoją wolność.

Dobre aktorstwo wśród dłużyzn

Choć „Toni Erdmann" Maren Ade został obsypany Europejskimi Nagrodami Filmowymi, licznymi nominacjami i wyróżnieniami jurorów festiwali oraz zachwytami krytyków, to z trudem mogę ten komediodramat uznać za dzieło w pełni satysfakcjonujące.

Na przedstawioną w nim historię niecodziennych relacji między wiecznie luzackim starym ojcem – niepoprawnym żartownisiem (Peter Simonischek), który dla dowcipu nie cofnie się przed niczym, a spiętą psychicznie i fizycznie dorosłą córką – kobietą sukcesu, „korporacyjną suką" (Sandra Hüller), wystarczyłyby, i to z naddatkiem, dwie godziny projekcji. Reżyserka, zachwycona własnym scenariuszem, nie przejmując się regułami dramaturgicznymi i nazbyt swobodnie konstruując fabułę, z trudem zmieściła się w trzech. W efekcie pełno tu dłużyzn, podobnych gagów i scen obyczajowych niewnoszących niczego do charakterystyki postaci, lecz jedynie, często zbyt nachalnie, wymuszających śmiech. Choć moralizowanie wydawało się nieodparcie związane z tematyką filmu, Ade konsekwentnie się od niego powstrzymywała. Na całego poszła dopiero w egzaltowanym finale. To, że mimo zastrzeżeń „Toni Erdmann" bawi i wzrusza, jest zasługą aktorskiej pary, kreującej pełnokrwiste, wiarygodne postacie. —Marek Sadowski

Sylwetka

Maren Ade, reżyserka, scenarzystka

Urodziła się 12 grudnia 1976 r. w Karlsruhe. W 2000 r. z Janine Jackowski założyła wytwórnię Komplizen Film. Zadebiutowała filmem „Der Wald von lauter Bäumen" w 2003 r. W 2009 r. „Wszyscy inni" przynieśli jej Nagrodę Specjalną Jury na festiwalu w w Berlinie. —bh

Rzeczpospolita: Dwa lata pisania, pięć miesięcy przygotowań w Rumunii, rok zdjęć, potem wiele miesięcy montażu. I sto godzin nakręconego materiału. To brzmi jak bajka w czasach, gdy ekipy mają 23 dni zdjęciowe i datę premiery wyznaczoną za pół roku.

Maren Ade: Bo to była bajka. Ale ja jestem producentem swojego filmu. Cała tajemnica. Potrzebuję czasu, bo nie umiem przerwać pracy, jeśli myślę, że mogę coś zrobić lepiej. Muszę wiedzieć na jakiś temat wszystko, poczuć, że zbliżyłam się do ściany. I nie chodzi nawet o dążenie do perfekcji. Raczej o to, by sprawdzić wszystko, co się da. Zbliżyć się do prawdy. Taki film to dla mnie odkrywanie światów.

Pozostało 89% artykułu
2 / 3
artykułów
Czytaj dalej. Kup teraz
Film
Nie żyje Louis Gosset Jr. Zdobywca Oscara zmarł w wieku 87 lat
Film
„Biedne istoty” już na Disney+. Film z oscarową Emmą Stone błyskawicznie w internecie
Film
Dżentelmeni czyli mocny sojusz dżungli i zoo
Film
Konkurs Główny „Wytyczanie Drogi” Mastercard OFF CAMERA 2024 – znamy pierwsze filmy
Film
„Pamięć” Michela Franco. Ludzie, którzy chcą zapomnieć ból