„La La Land": Stare pomysły i melodie

Obsypywany nagrodami „La La Land" to film sympatyczny, ale i dowód artystycznej słabości Hollywoodu.

Aktualizacja: 27.02.2017 05:39 Publikacja: 25.02.2017 23:01

Foto: Monolith films

Po zdobyciu przez "La La Land" sześciu Oscarów przypominamy co o filmie pisał przed kilkoma tygodniami Jacek Marczyński.

Siedem Złotych Globów w najważniejszych kategoriach oraz mnóstwo innych nominacji czy nagród w USA i w Europie czynią z tego filmu poważnego kandydata w zbliżającej się rywalizacji o Oscary. Jeśli jednak „La La Land" miałby się stać bohaterem kolejnej filmowej gali, świadczyłoby to niedobrze o kondycji amerykańskiego kina, które nie potrafiąc zaproponować coś nowego, posiłkuje się wytartymi schematami.

„La La Land" ostentacyjnie wręcz nawiązuje do tradycji hollywoodzkiego musicalu, bogatej i starej jak kino dźwiękowe. W końcu pierwszy film, w którym nie tylko było widać, ale i słychać aktorów, to „Śpiewak jazzbandu" z 1927 roku.

Taniec na autostradzie

Reżyser i autor scenariusza „La La Landu" Damien Chazelle jest trzydziestolatkiem i potrafi robić nowoczesne kino o muzyce, czego dowodem jego drapieżny „Whiplash". Tym razem jednak odrzucił to, co amerykańskie kino muzyczne dodało w ostatnich dekadach do dawnych konwencji, by wspomnieć choćby „Chicago" czy „Moulin Rouge!". Współcześni twórcy zaczęli wykorzystywać nowoczesną technikę, sięgnęli do migotliwej estetyki wideoklipów, przemieniając musical w ekranowe szaleństwo wizualne. A taneczne popisy wykonawców stały się nie tyle dowodem ich umiejętności, co przykładem perfekcjonizmu filmowych montażystów.

Damien Chazelle odwołał się do złotej epoki kina muzycznego i klasycznego musicalu z pierwszej połowy XX wieku. Dowodem jest już pierwsza scena, gdy tłum kierowców stojących na autostradzie w gigantycznym korku wychodzi z samochodów, zaczyna śpiewać i tańczyć.

Z punktu widzenia samej fabuły „La La Landu" ta scena nie ma żadnego sensu, ale przecież w przebojach lat 30., takich jak „Panowie w cylindrach", podobne numery wokalno-baletowe miały jedynie olśnić widza pomysłami i rozmachem. Taki jest też dynamicznie zrealizowany przez Damiena Chazelle'a początek filmu. Jedynym dowodem, że dzieje się współcześnie, jest fakt, iż nakręcono go na prawdziwej autostradzie, ale też już ponad pół wieku temu musical wyszedł z filmowych studiów.

Im bardziej rozwija się akcja „La La Landu", tym bardziej warstwa muzyczna staje się intymna, kameralna. A jednak pozostajemy wśród dobrze znanych schematów. Bohaterowie Chazelle'a to młodzi ludzie żyjący w XXI wieku, a jednak, jak w większości hollywoodzkich musicali sprzed dekad, są postaciami ze świata show-biznesu.

Mia pracuje w barze wielkiego studia filmowego, ale marzy, by zostać aktorką. Biega więc nieustannie na kolejne przesłuchania, gotowa przyjąć jakąkolwiek rolę: nastolatki w serialu dla młodzieży lub policjantki. Sebastian to wielce utalentowany muzyk, ale aby żyć, musi przyjmować upokarzające chałtury. Nie traci jednak wiary, że w końcu uda mu się otworzyć własny klub jazzowy.

Oboje uwikłani są w codzienne problemy, a żyją właściwie przeszłością. W pokoiku dziewczyny, wynajmującej mieszkanie z koleżankami, jedną ze ścian ozdabia wielki wizerunek Ingrid Bergman. Sebastian uznaje tylko jeden rodzaj muzyki – dawny jazz. W jego mieszkaniu piętrzą się więc stare winylowe płyty, zdjęcia i pamiątki po wielkich mistrzach jazzu.

Fabuła jest oczywiście przewidywalna. Między Mią a Sebastianem, którzy spotykają się przypadkiem, pojawia się prawdziwe uczucie. Czy jednak przetrwa ono, skoro każde z nich dąży do realizacji swych artystycznych planów? Tego oczywiście nie należy zdradzać. Trzeba natomiast docenić, że Damien Chazelle zdecydował się na nieoczywiste zakończenie. Klasyczny happy end jest, a równocześnie go nie ma. Podobny finał można spotkać w muzycznej klasyce sprzed 40 lat, w „New York, New York" Martina Scorsese.

W tej niby współczesnej historii odniesień do musicalowej tradycji jest więcej. Współczesny idol Hollywoodu Ryan Gosling jako Sebastian przez większość część „La La Landu" chodzi w garniturze i w krawacie, jak kiedyś Fred Astaire czy Gene Kelly. Na nogach ma zaś zawsze czarno-białe golfy, buty w dawnym kinie niemal obowiązkowe dla jazzmanów i stepujących tancerzy. On także w pewnym momencie zaczyna stepować.

Gdy zaś Sebastian śpiewa dla ukochanej, wspina się na uliczną latarnię jak Gene Kelly w „Deszczowej piosence". A kiedy Mia marzy o Paryżu, co ma istotne znaczenie w akcji, ta sekwencja jest oczywistym nawiązaniem do jednego najsłynniejszych numerów choreograficznych w historii kina – do „Amerykanina w Paryżu".

Wokalna porażka

Co jednak ta bezpretensjonalna i sympatyczna historia o miłości dwojga młodych ludzi, których uczucia zaczynają w pewnym momencie kolidować z ambicjami, zyskuje dzięki warstwie muzycznej? Na to pytanie doprawdy nie znajduję odpowiedzi. Prosta opowieść została rozdęta ponad miarę poprzez muzykę właśnie. Odwołuje się ona do dawnej swingowej tradycji, ale poza głównym, miłosnym tematem jest mało ciekawa.

Muzycznie „La La Land" nabiera życia przede wszystkim wtedy, gdy w epizodycznej roli pojawia się prawdziwy wokalista John Legend oraz kilku starych, dobrych jazzmanów. Złoty Glob dla Emmy Stone wydaje się natomiast obelgą dla dawnych gwiazd musicalowych, takich choćby jak zmarła niedawno Debbie Reynolds. Emma Stone nadaje się do ról przeciętnych, młodych dziewcząt z ambicjami, jej występ wokalny jest jednak totalną porażką.

Specjalizujący się w rolach mrocznych twardzieli Ryan Gosling tańczy natomiast z niedźwiedzią, choć niepozbawioną seksu, lekkością. Niemniej rola Sebastiana jest tylko próbą wzbogacenia jego aktorskiego wizerunku.

Być może „La La Land" znajdzie się wśród tegorocznych oscarowych laureatów. Oznaczać to będzie jedynie, że amerykańscy akademicy tęsknią za dawną, dobrą przeszłością, a hollywoodzkie kino muzyczne nie potrafi wyjść z kryzysu.

Po zdobyciu przez "La La Land" sześciu Oscarów przypominamy co o filmie pisał przed kilkoma tygodniami Jacek Marczyński.

Siedem Złotych Globów w najważniejszych kategoriach oraz mnóstwo innych nominacji czy nagród w USA i w Europie czynią z tego filmu poważnego kandydata w zbliżającej się rywalizacji o Oscary. Jeśli jednak „La La Land" miałby się stać bohaterem kolejnej filmowej gali, świadczyłoby to niedobrze o kondycji amerykańskiego kina, które nie potrafiąc zaproponować coś nowego, posiłkuje się wytartymi schematami.

Pozostało 90% artykułu
2 / 3
artykułów
Czytaj dalej. Kup teraz
Film
„Biedne istoty” już na Disney+. Film z oscarową Emmą Stone błyskawicznie w internecie
Film
Dżentelmeni czyli mocny sojusz dżungli i zoo
Film
Konkurs Główny „Wytyczanie Drogi” Mastercard OFF CAMERA 2024 – znamy pierwsze filmy
Film
„Pamięć” Michela Franco. Ludzie, którzy chcą zapomnieć ból
Film
Na co do kina w weekend? Trzy filmy o skomplikowanych uczuciach