Roger Moore: Marzyłem, żeby zagrać Hamleta

Zawsze marzyłem o roli Hamleta. Nikt mi jej nigdy nie zaproponował, teraz już jest za późno. Przypominamy rozmowę Barbary Hollender z „Rzeczpospolitej” z 2004 roku

Publikacja: 24.05.2017 12:09

Roger Moore: Marzyłem, żeby zagrać Hamleta

Foto: AFP

Simon Templar czyli bohater pokazywanego w 120 krajach serialu telewizyjnego „Święty”, potem James Bond. Przede wszystkim z tymi bohaterami kojarzą pana widzowie. Kim byli oni dla pana?

Po prostu postaciami z filmów. Często słyszę pytanie, co mnie z nimi łączy. Otóż tylko to, że oni wyglądają jak ja i mają mój głos. Poza tym jesteśmy zupełnie inni. Gdy byłem młody grałem w „Henryku II”. Kiedyś wróciłem do domu i zacząłem się głośno upominać się o niegotowy jeszcze obiad. Moja ówczesna żona spojrzała na mnie i powiedziała: „Proszę mi nie przynosić do domu królewskiego dworu”. Wystarczyło. Od tamtej pory starałem się bardzo wyraźnie oddzielać pracę i życie prywatne. Pilnowałem, by nie upodabniać się do moich bohaterów, nie przejmować cech ich charakteru. A jeśli chodzi o „Świętego” i Bonda? Zabawne jest to, że filmy, w których biegałem po ekranie z bronią przyniosły mi popularność, dzięki której dzisiaj mogę głośno upominać się o pokój.

Czym było dla pana aktorstwo? Przygodą, szansą na to, by zrozumieć świat i siebie?

Ten zawód pozwolił mi poznać bardzo wielu ludzi, a dzięki temu i siebie. Bo myślę, że poznajemy siebie poprzez innych. Poza tym to właśnie osiągnięcia aktorskie doprowadziły mnie do stanowiska ambasadora UNICEF-u.

W ostatnich latach poświęcił się pan głównie działalności charytatywnej, rzadko staje pan przed kamerą. Zadecydował przypadek czy też był to pana świadomy wybór?

Nie ma tak wielu filmów, w których chciałbym wystąpić. Kiedy w połowie lat osiemdziesiątych wycofałem się z cyklu Bondowskiego, proponowano mi wiele ról w podobnym stylu. Nie przyjmowałem ich. Skoro zagrałem w najlepszej tego typu produkcji, po co miałem występować w gorszych? Nie chciałem też już brać udziału w serialach telewizyjnych. Byłem zabezpieczony finansowo i mogłem sobie na to, na szczęście, pozwolić. A kiedy Audrey Hepburn poleciła mnie w UNICEF-ie, byłem bardzo szczęśliwy. Funkcję ambasadora dobrej woli bardzo wysoko sobie cenię. Dzisiejszy przemysł rozrywkowy pociąga mnie znacznie mniej.

Rezygnując z intensywnej kariery aktorskiej, porzucił pan także Amerykę i wrócił na stałe do Europy? Źle się pan czuł w Hollywood?

Lubię Stany i bardzo dużo Amerykanom zawdzięczam. Mieszkałem w Ameryce siedem lat, były i takie chwile, kiedy myślałem, że zostanę tam na zawsze. Ale potem wróciłem na Stary Kontynent, by zagrać w jakimś filmie. I kiedy usiadłem w kawiarni w Paryżu, kiedy odetchnąłem powietrzem Rzymu, zrozumiałem, że tu jest moje miejsce, tu czuję się najlepiej. Zresztą także przemysł filmowy pociąga mnie coraz mniej.

Rzeczpospolita: Telewizja, która kiedyś przyniosła panu sławę, dziś już ma zupełnie inne oblicze. Umiałby się pan odnaleźć wśród soap-oper i reality shows?

Roger Moore: Zdecydowanie nie. Z telewizją stało się coś okropnego. Nie mogę patrzeć na programy, gdzie zadaje się rozmówcom nietaktowne pytania i obraża ich na wizji. Nie znoszę upokarzania ludzi. Nie uznaję sportów takich jak boks i wrestling, a te wszystkie reality shows to ich telewizyjny odpowiednik.

Czy to znaczy, że nie stanie pan już przed kamerą?

Mój syn, który pracuje w Hollywood grozi, że chce mnie znów zatrudnić w filmie.

Czy jest rola, którą chciałby pan zagrać?

Zawsze marzyłem o roli Hamleta. Nikt mi jej nigdy nie zaproponował, teraz już jest za późno. Dzisiaj interesowałyby mnie takie postacie, jakie grywa Nicholson.

Co zmieniłby pan w swoim życiu, gdyby można było cofnąć czas?

Chciałbym zatrzymać przy życiu rodziców, którzy byli dla mnie bardzo ważnymi ludźmi. Ale poza tym nie zmieniłbym niczego.

Wygląda pan na człowieka szczęśliwego...

Rzeczywiście czuję się szczęściarzem. Mam wspaniałe wspomnienia, cudowną żonę, dwóch synów, córkę, trzy urocze wnuczki, moja żona też ma dwoje dzieci i wszystkim nam razem jest bardzo dobrze.

Czy tak szczęśliwy człowiek może jeszcze o czymś marzyć?

Chciałbym aktywnie żyć i jak najdłużej pracować w UNICEF-ie na rzecz potrzebujących dzieci.

— rozmawiała Barbara Hollender

Simon Templar czyli bohater pokazywanego w 120 krajach serialu telewizyjnego „Święty”, potem James Bond. Przede wszystkim z tymi bohaterami kojarzą pana widzowie. Kim byli oni dla pana?

Po prostu postaciami z filmów. Często słyszę pytanie, co mnie z nimi łączy. Otóż tylko to, że oni wyglądają jak ja i mają mój głos. Poza tym jesteśmy zupełnie inni. Gdy byłem młody grałem w „Henryku II”. Kiedyś wróciłem do domu i zacząłem się głośno upominać się o niegotowy jeszcze obiad. Moja ówczesna żona spojrzała na mnie i powiedziała: „Proszę mi nie przynosić do domu królewskiego dworu”. Wystarczyło. Od tamtej pory starałem się bardzo wyraźnie oddzielać pracę i życie prywatne. Pilnowałem, by nie upodabniać się do moich bohaterów, nie przejmować cech ich charakteru. A jeśli chodzi o „Świętego” i Bonda? Zabawne jest to, że filmy, w których biegałem po ekranie z bronią przyniosły mi popularność, dzięki której dzisiaj mogę głośno upominać się o pokój.

2 / 3
artykułów
Czytaj dalej. Kup teraz
Film
„Biedne istoty” i sprawa sexworkingu. Oscarowa produkcja już w Disney+
Film
Dżentelmeni czyli mocny sojusz dżungli i zoo
Film
Konkurs Główny „Wytyczanie Drogi” Mastercard OFF CAMERA 2024 – znamy pierwsze filmy
Film
„Pamięć” Michela Franco. Ludzie, którzy chcą zapomnieć ból
Film
Na co do kina w weekend? Trzy filmy o skomplikowanych uczuciach