Kto wygra z matriksem?

Film "Matrix" - mający w sobie coś z cyrku, gabinetu strachów i łamigłówki dla popkulturowych maniaków - zintegrował pokolenie, którego naturalnym środowiskiem są szybkie pecety, Internet, PlayStation, wirtualne światy, spiskowe teorie, komiksy, japońskie filmy animowane, wreszcie - alternatywny rock i oparta na samplingu współczesna muzyka klubowa.

Aktualizacja: 31.03.2017 14:06 Publikacja: 31.03.2017 13:59

Joe Pantoliano w roli Cyphera z pierwszej części "Matriksa"

Joe Pantoliano w roli Cyphera z pierwszej części "Matriksa"

Foto: AKPA

Z okazji przypadającej 31 marca 18. rocznicy premiery "Matriksa" przypominamy tekst na temat tego filmu, który ukazał się w maju 2003 roku w "Plus Minus".

Jak głosi legenda, po tokijskiej premierze "Matriksa", gdy sukces filmu był faktem, Wachowscy w samolocie zamiast strzelić sobie kilka głębszych i zapaść w błogą drzemkę, nakreślili plan totalnego podboju świata. Miało to nastąpić w 2003 roku. Warner bez szemrania wyłożył 300 milionów dolarów na dwie następne części trylogii i projekty okołofilmowe. I stało się. "Newsweek" już w styczniu rok 2003 okrzyknął "Rokiem Matriksa", europejska premiera drugiej części "Matrix. Reaktywacja" odbyła się na festiwalu w Cannes. Zbiegło się z nią wydanie zaprojektowanej przez samych Wachowskich gry komputerowej "Enter The Matrix", a poprzedziła realizacja cyklu dziewięciu krótkich animacji pod wezwaniem "Animatrix". Porządkują one i uzupełniają rozrzucone po pierwszym "Matriksie" informacje o genezie i funkcjonowaniu Systemu. Marketingowy atak prowadzony z wdziękiem dywanowych nalotów potrwa zapewne do listopada, kiedy na ekrany wejdzie ostatnia część trylogii: "Matrix. Rewolucje". Aż trudno uwierzyć, jak niepozorne były początki tej matriksowej globalnej konkwisty.

Wyjście z niszy

"Matrix" wszedł na ekrany w marcu 1999 r., a więc na premierowym przednówku. Dla Warner Bros. zapalenie zielonego światła dla produkcji firmowanej przez ludzi znikąd, a takimi byli bracia Andy i Larry Wachowscy, było decyzją ryzykowną. Owszem, zdali celująco test na nieprzeciętną wyobraźnię filmową w postaci rozkosznej niczym klasyczne "Żądło" opowiastki o dwóch sprytnych lesbijkach, które wywiodły mafię w pole ("Bound"). W przypadku "Matriksa" liczono jednak - a i to przede wszystkim ze względu na obecność w obsadzie Keanu Reevesa - na powodzenie raczej na skromną miarę "Johnny'ego Mnemonica".

Brak wiary Warnera w komercyjny potencjał "Matriksa", mającego w sobie coś z cyrku, gabinetu strachów i łamigłówki dla popkulturowych maniaków, wydawał się usprawiedliwiony. Wyniki kasowe zrealizowanego rok wcześniej "Mrocznego miasta" Aleksa Projasa - filmu do "Matriksa" podobnego - były mizerne. Za dwa miesiące zaś miała wejść na ekrany nie tylko inna pokrewna opowiastka o wykreowanym przez sztuczną inteligencję świecie, "Trzynaste piętro" oparte na powieści "Simulacra-3" Daniela F. Galouye'a, ale przede wszystkim wytęsknione przez fanów science fiction i fantasy "Mroczne widmo" - "Epizod I" nowej trylogii "Gwiezdne wojny".

Tymczasem nastąpiło coś nieoczekiwanego. Świat oszalał na punkcie "Matriksa" - tak jak przed 22 laty zwariował po premierze pierwszej części trylogii George'a Lucasa. Szaleństwo dotknęło nie tylko przeciętnych kinomanów, którzy dorzucili swoje grosze do globalnych wpływów wynoszących niemal pół miliarda dolarów, ale i twórców reklam, kreatorów mody i ideologów młodzieżowego stylu cool. I, rzecz jasna, samych filmowców. A także - religioznawców, filozofów, socjologów i wszelkiej maści uczonych oraz domorosłych futurystów. Film pierwotnie klasyfikowany jako niszowy, okazał się kamieniem milowym w dziejach popkultury.

Grawitacja z komputera

Nawet jeśli ktoś poczuł się totalnie zagubiony w labiryncie wyobraźni Wachowskich, nie mógł nie ulec emanującej z ekranu magii stworzonego przed nich spektaklu rozgrywającego się jakby na pograniczu sennego koszmaru i jawy. Efekt "Matriksa" przejawił się więc najpierw w przełomie, jaki dokonał się z dnia na dzień w całym amerykańskim kinie rozrywkowym. Jakby za dotknięciem czarodziejskiej różdżki do scen przemocy i śmierci powróciła baletowa elegancja, niewidziana od czasów Sama Peckinpaha, twórcy "Dzikiej bandy" i "Żelaznego Krzyża".

O wyborze takiej właśnie poetyki dla "Matriksa" przesądziła wiara Wachowskich w nieograniczone możliwości mariażu grafiki komputerowej i stylistyki kina wuxia z Hongkongu (tamtejsza odmiana fantasy). Powierzyli więc opracowanie choreografii scen walki współpracującemu stale z reżyserem Harkiem Tsui mistrzowi Yuen Wo Pingowi. Chińczycy z importu - John Woo, Ringo Lam - już od pewnego czasu po cichutku modyfikowali w swych amerykańskich realizacjach zasady dynamiki i grawitacji rządzące kinem akcji. Trzeba było jednak sukcesu "Matriksa", by owa estetyczna rewolucja ogarnęła cały Hollywood. Jej skutki przejawiły się natychmiast w fali komiksowych produkcji, poczynając od "Aniołków Charliego" i "X-Mena". Z drugiej strony można zaryzykować twierdzenie, że "Matrix" walnie przyczynił się do ogromnej popularności na Zachodzie "Przyczajonego tygrysa, ukrytego smoka" Anga Lee, z choreografią, a jakże, Yuen Wo Pinga, i podziałał jak viagra na Stevena Spielberga, który zamiast "Jurassic Park 4 i 5" nakręcił "A.I. - sztuczną inteligencję", ale przede wszystkim "Raport mniejszości"- postmatriksowy do szpiku kości.

Istotą fenomenu "Matriksa" było jednak to, że zintegrował pokolenie, którego naturalnym środowiskiem są szybkie pecety, Internet, PlayStation, wirtualne światy, alternatywne rzeczywistości, wizje utopii i dystopii, spiskowe teorie, książki Philipa K. Dicka i Williama Gibsona, komiksy, japońskie filmy animowane, filmy akcji z Dalekiego Wschodu, wreszcie - alternatywny rock i oparta na samplingu współczesna muzyka klubowa.

To nic, że cały "Matrix" jest jakby jednym wielkim samplingiem. Iście "didżejska" wirtuozeria Wachowskich sprawiła, iż ten postmodernistyczny ulepek zaczął żyć własnym życiem, a spełniając wszystkie wymogi epiki ekranowej, okazał się kreacją na miarę "Władcy pierścieni" i "Gwiezdnych wojen". Jednocześnie "Matrix" został odebrany jako wielka metafora cywilizacji zachodniej w przededniu milenijnego przesilenia, ze wszystkimi wpisanymi w nie lękami i nadziejami. W tym względzie na sukces filmu zapracowały nie tylko wspomniane "Mroczne miasto" i "Trzynaste piętro", lecz również "Dziwne dni", "eXistenZ", "Truman Show", a nawet wyrafinowane plastycznie, fantasmagoryczne "Miasto zaginionych dzieci" Marca Caro i Jean-Pierre'a Jeuneta. Elementy z tych obrazów pojawiają się w "Matriksie" w obfitości mogącej zaspokoić nawet najbardziej oziębłego erudytę.

Nie zabrakło też w "Matriksie" niskich ukłonów w stronę filmów dziś uznanych za klasykę gatunku - od "2001: Odysei Kosmicznej" przez "Brazil", "THX 1138", "Zieloną pożywkę", "Tron" i cykl "Obcy" - po już bardzo bezpośrednio inspirujące Wachowskich obie części "Terminatora" Jamesa Camerona i "Łowcę androidów" Ridleya Scotta. Natomiast w "Matrix. Reaktywacja", który przesuwa się w stronę komiksów i horrorowej groteski, pojawiają się - by nie przeciągać listy w nieskończoność - rozwiązania wykrojone z "Supermana" i "Batmana" oraz "Pogromców duchów".

Czym jest tytułowy matrix? Obwodem zamkniętym, w którym rolę baterii pełni hodowana w słojach z glutowatą cieczą ludzkość. W zamian, poprzez neuroaktywną stymulację mózgu, otrzymuje ona iluzję autentycznego życia, doskonałą kopię świata z roku 1999, który to rok z jakichś powodów (czyżby echo strachu przed milenijną pluskwą?) jest dla funkcjonowania systemu optymalny. Dla ludzi o małym rozumku i jeszcze mniejszych ambicjach matrix w znaczeniu "macica" jest przytulnym jak łono matki schronieniem; dla wtajemniczonych jest to już "macierz" - złowieszcza tablica, po której ciekną zielonkawe kolumny cyfr i symboli przypominające, że świat widziany przez uwięzionych w słojach ludzi jest tylko komputerową symulacją, totalnym kłamstwem.

Wachowscy nie pozostawiają wątpliwości co do literackiego rodowodu Matriksa. Na ekranie komputera bohatera filmu - za dnia programisty Thomasa Andersona, a po godzinach hakera o ksywce Neo - pojawia się ostrzeżenie: "Matrix obserwuje ciebie". To oczywista parafraza wszechobecnego w "Roku 1984" George'a Orwella sloganu. Dość na miejsce Matriksa wstawić Wielkiego Brata. Chwilę później pojawia się zaproszenie: "Idź za białym królikiem", co poprzez skojarzenie z "Alicją w krainie czarów" - nie jedynym zresztą - sugeruje istnienie jakiejś alternatywnej, tajemniczej rzeczywistości. Z kolei hodowla ludzi przenosi nas wprost do "Nowego wspaniałego świata" Aldousa Huxleya.

"Większość scenariuszy science fiction zdaje się kończyć na utopijną nutę, ale ja uważam, że utopie i dystopie zaczynają się ze sobą mieszać, dając coś, co Fredric Jameson nazywa Čpostmodernistycznym sublimatemÇ, który, jak utrzymuje, nadaje ton naszej epoce. Jameson uważa, iż polega on na Čsymultanicznym odbiorze bodźców wywołujących jednocześnie ekstazę i przerażenieÇ". Tak w 1996 r. w wywiadzie dla "Sight & Sound" przepowiadał przyszłość fantastyki naukowej pisarz William Gibson, duchowy brat Wachowskich, autor m.in. głośnego "Neuromancera" i scenariusza filmu "Johnny Mnemonic".

Mesjasz z Syjonu

W samym "Matriksie" zawarte są jednak interpretacyjne wskazówki o wiele bardziej subtelnej natury. Neo swoje nielegalne programy przechowuje w skrytce zrobionej z książki "Simulacra and Simulation" francuskiego socjologa Jeana Baudrillarda - nieprzejednanego krytyka epoki korporacyjnego globalizmu. Z kolei na znamionowej tabliczce pojazdu Morfeusza "Nabuchodonozor" można zauważyć symbol "Mk III, 11". Gdy otworzymy "Ewangelię według św. Marka", na stronie ze wskazanym wersem przeczytamy: "A duchowie nieczyści, gdy go ujrzeli, upadali przed nim i wołali, mówiąc: Tyś jest Syn Boży". Pierwsze z tych dwóch skojarzeń zawiera ideologiczne usprawiedliwienie wywrotowej działalności rebeliantów. Cytat ze św. Marka nadaje natomiast owym aktom terrorystycznym posmak świętej wojny.

"Matrix. Reaktywacja" opowiada o trwających w położonym głęboko w trzewiach ziemi Syjonie - twierdzy ludzi wyzwolonych - przygotowaniach do odparcia ataku Strażników. Ćwierć miliona mieszkańców owej podziemnej Metropolis (kłania się Fritz Lang) zbiera się w świątyni w stylu gotycko-katakumbowym. Zamiast jednak nabożnego skupienia prześladowanych pierwszych chrześcijan bębny dają znak do rozpoczęcia plemiennego, orgiastycznego karnawału jak z reklam Benettona dla dorosłych albo w stylu berlińskiej Love Parade.

Mnóstwo jest w obu "Matriksach" paplaniny o losie, przeznaczeniu, proroctwach i opatrzności, nigdy nie przybiera ona jednak formy jakiejś spójnej doktryny religijnej. Jeśli już, to bliższa jest postmodernistycznemu synkretyzmowi w odcieniu New Age. To już zresztą też było, z nośnym elementem mesjańskim włącznie, na przykład w "Gwiezdnych wojnach" i - na bardziej zaawansowanym poziomie - w cyklu powieściowym "Diuna" Franka Herberta.

Cyberwojny

Możliwa jest także inna definicja matriksa - bardziej w duchu cyberpunkowego pokolenia, sypiającego z laptopami pod głową zamiast poduszek. Matrix jest monstrualną, z natury rzeczy amoralną komputerową grą wojenną. Jeśli czymś się kieruje, to wyłącznie kryterium utrzymania maksymalnej operacyjności. Z punktu widzenia maszyny ci, którzy decydują się wypowiedzieć jej wojnę, są wirusami. A te trzeba zniszczyć i po to jest program antywirusowy zwany Agentem Smithem. Ocena moralna matriksa ma więc charakter czysto subiektywny. Jest on złem dla Morfeusza, Nea i Trinity, ale już nie dla zdrajcy Cyphera.

Między matriksem a zwykłymi grami jest jednak fundamentalna różnica. Tu gra się do końca, a przegrana oznacza fizyczną eksterminację. Bardzo zresztą realną, bo w miarę rozwoju akcji - a już "Matrix. Reaktywacja" nie pozostawia co do tego wątpliwości - okazuje się, że w tej grze nie istnieje tradycyjny, dwubiegunowy podział na "nas" i "onych". Jak wyjaśnia Architekt, budowniczy matriksa, Syjon i rebelianci są integralną częścią programu, swoistym wentylem bezpieczeństwa dla upośledzonej, kierującej się emocjami ludzkości.

Według Architekta z matriksem nie sposób wygrać. Syjon był już pięciokrotnie niszczony i odbudowywany. W tej chwili trwa szósta edycja gry, a Neo jest szóstym z kolei Wybrańcem. Na razie wynik jest 5:0 dla matriksa.

I tu dochodzimy do sedna. W systematyce wirtualnych rzeczywistości Baudrillarda matrix jest simulacrą: kopią bez oryginału, takim nieustającym "tu i teraz". Oryginał został zniszczony w jakiejś dawnej, wymazanej z pamięci wojnie, którą nie wiadomo kto i po co rozpoczął. Z takim nieludzkim, nihilistycznym tworem należy walczyć.

Wizjonerzy

Przygotowując "Matriksa", Wachowscy musieli zmierzyć się z całą historią science fiction. Przystępując do realizacji następnych części, mieli tylko jednego konkurenta. Siebie. Obiecali, że nowe "Matriksy" będą widowiskiem, jakiego jeszcze nie było i słowa dotrzymali. W "Reaktywacji" bohaterom przychodzi przez większą część filmu walczyć z programami przybierającymi niekiedy bardzo ekscentryczne formy. Dlatego więcej tu światła, przestrzeni i humoru.

Szczęśliwie Wachowscy nie ulegli presji nastrojów po 11 września i nie zamienili dawnej "dżihadowej" romantyki na komiks. Owszem, "Matrix. Reaktywacja" jest bardziej wydarzeniem medialnym niż przełomem na miarę pierwszego "Matriksa". Te bowiem nie następują po sobie z regularnością kolejnych odcinków serialu. Co do jednego nie ma wszakże wątpliwości - Wachowscy dowiedli, że są jednymi z największych wizjonerów w dziejach kina. -

Z okazji przypadającej 31 marca 18. rocznicy premiery "Matriksa" przypominamy tekst na temat tego filmu, który ukazał się w maju 2003 roku w "Plus Minus".

Jak głosi legenda, po tokijskiej premierze "Matriksa", gdy sukces filmu był faktem, Wachowscy w samolocie zamiast strzelić sobie kilka głębszych i zapaść w błogą drzemkę, nakreślili plan totalnego podboju świata. Miało to nastąpić w 2003 roku. Warner bez szemrania wyłożył 300 milionów dolarów na dwie następne części trylogii i projekty okołofilmowe. I stało się. "Newsweek" już w styczniu rok 2003 okrzyknął "Rokiem Matriksa", europejska premiera drugiej części "Matrix. Reaktywacja" odbyła się na festiwalu w Cannes. Zbiegło się z nią wydanie zaprojektowanej przez samych Wachowskich gry komputerowej "Enter The Matrix", a poprzedziła realizacja cyklu dziewięciu krótkich animacji pod wezwaniem "Animatrix". Porządkują one i uzupełniają rozrzucone po pierwszym "Matriksie" informacje o genezie i funkcjonowaniu Systemu. Marketingowy atak prowadzony z wdziękiem dywanowych nalotów potrwa zapewne do listopada, kiedy na ekrany wejdzie ostatnia część trylogii: "Matrix. Rewolucje". Aż trudno uwierzyć, jak niepozorne były początki tej matriksowej globalnej konkwisty.

Pozostało 91% artykułu
2 / 3
artykułów
Czytaj dalej. Kup teraz
Film
„Biedne istoty” i sprawa sexworkingu. Oscarowa produkcja już w Disney+
Film
Dżentelmeni czyli mocny sojusz dżungli i zoo
Film
Konkurs Główny „Wytyczanie Drogi” Mastercard OFF CAMERA 2024 – znamy pierwsze filmy
Film
„Pamięć” Michela Franco. Ludzie, którzy chcą zapomnieć ból
Film
Na co do kina w weekend? Trzy filmy o skomplikowanych uczuciach