Z okazji przypadającej 31 marca 18. rocznicy premiery "Matriksa" przypominamy tekst na temat tego filmu, który ukazał się w maju 2003 roku w "Plus Minus".
Jak głosi legenda, po tokijskiej premierze "Matriksa", gdy sukces filmu był faktem, Wachowscy w samolocie zamiast strzelić sobie kilka głębszych i zapaść w błogą drzemkę, nakreślili plan totalnego podboju świata. Miało to nastąpić w 2003 roku. Warner bez szemrania wyłożył 300 milionów dolarów na dwie następne części trylogii i projekty okołofilmowe. I stało się. "Newsweek" już w styczniu rok 2003 okrzyknął "Rokiem Matriksa", europejska premiera drugiej części "Matrix. Reaktywacja" odbyła się na festiwalu w Cannes. Zbiegło się z nią wydanie zaprojektowanej przez samych Wachowskich gry komputerowej "Enter The Matrix", a poprzedziła realizacja cyklu dziewięciu krótkich animacji pod wezwaniem "Animatrix". Porządkują one i uzupełniają rozrzucone po pierwszym "Matriksie" informacje o genezie i funkcjonowaniu Systemu. Marketingowy atak prowadzony z wdziękiem dywanowych nalotów potrwa zapewne do listopada, kiedy na ekrany wejdzie ostatnia część trylogii: "Matrix. Rewolucje". Aż trudno uwierzyć, jak niepozorne były początki tej matriksowej globalnej konkwisty.
Wyjście z niszy
"Matrix" wszedł na ekrany w marcu 1999 r., a więc na premierowym przednówku. Dla Warner Bros. zapalenie zielonego światła dla produkcji firmowanej przez ludzi znikąd, a takimi byli bracia Andy i Larry Wachowscy, było decyzją ryzykowną. Owszem, zdali celująco test na nieprzeciętną wyobraźnię filmową w postaci rozkosznej niczym klasyczne "Żądło" opowiastki o dwóch sprytnych lesbijkach, które wywiodły mafię w pole ("Bound"). W przypadku "Matriksa" liczono jednak - a i to przede wszystkim ze względu na obecność w obsadzie Keanu Reevesa - na powodzenie raczej na skromną miarę "Johnny'ego Mnemonica".
Brak wiary Warnera w komercyjny potencjał "Matriksa", mającego w sobie coś z cyrku, gabinetu strachów i łamigłówki dla popkulturowych maniaków, wydawał się usprawiedliwiony. Wyniki kasowe zrealizowanego rok wcześniej "Mrocznego miasta" Aleksa Projasa - filmu do "Matriksa" podobnego - były mizerne. Za dwa miesiące zaś miała wejść na ekrany nie tylko inna pokrewna opowiastka o wykreowanym przez sztuczną inteligencję świecie, "Trzynaste piętro" oparte na powieści "Simulacra-3" Daniela F. Galouye'a, ale przede wszystkim wytęsknione przez fanów science fiction i fantasy "Mroczne widmo" - "Epizod I" nowej trylogii "Gwiezdne wojny".
Tymczasem nastąpiło coś nieoczekiwanego. Świat oszalał na punkcie "Matriksa" - tak jak przed 22 laty zwariował po premierze pierwszej części trylogii George'a Lucasa. Szaleństwo dotknęło nie tylko przeciętnych kinomanów, którzy dorzucili swoje grosze do globalnych wpływów wynoszących niemal pół miliarda dolarów, ale i twórców reklam, kreatorów mody i ideologów młodzieżowego stylu cool. I, rzecz jasna, samych filmowców. A także - religioznawców, filozofów, socjologów i wszelkiej maści uczonych oraz domorosłych futurystów. Film pierwotnie klasyfikowany jako niszowy, okazał się kamieniem milowym w dziejach popkultury.