Polskie kino gatunkowe nie ma bogatej tradycji, ale dzisiaj odnajduje się w nim coraz więcej twórców. I, co ważne, nie wystarcza im sama sensacyjna historia, szukają w tej konwencji drugiego dna. Społecznego, psychologicznego. „Anatomia zła" Jacka Bromskiego czy „Jeziorak" Michała Otłowskiego były opowieściami o współczesnej Polsce – skorumpowanej i zatracającej drogowskazy moralne. „Ziarno prawdy" Borysa Lankosza diagnozowało nadwiślański antysemityzm.
„Konwój" Macieja Żaka to kino mocne, męskie. Jego bohaterami są strażnicy więzienni. Na początku lat 70. znakomity amerykański psycholog społeczny Philip Zimbardo przeprowadził słynny eksperyment, w którym grupę losowo wybranych studentów podzielono na więźniów i strażników. Po sześciu dniach eksperyment trzeba było przerwać: „strażnicy" stawali się potworami znęcającymi się nad „więźniami", którzy zaczęli się załamywać psychicznie.
Bohaterowie „Konwoju" są jak z eksperymentu Zimbarda. Ci twardziele czujący swoją władzę mają przetransportować do zakładu psychiatrycznego więźnia, który zabił ich kolegów. Uznany za niepoczytalnego, miałby uniknąć kary? I jakie okoliczności zbrodni mógłby zdradzić? Dyrektor więzienia na własną rękę chce wymierzyć mu sprawiedliwość. Zorganizował transport tak, by więzień nie dojechał do szpitala żywy. Precyzyjnie wymyślił akcję. Nie przewidział tylko jednego: że do więźniarki wsiądzie jego zięć, młody strażnik, student prawa.
Bohaterowie „Konwoju" są ludźmi przetrąconymi przez życie. Mają poczucie siły, czują się bezkarni. W dusznej atmosferze więźniarki panuje napięcie. Siedzący w klatce więzień jest katem czy ofiarą?
Żak powoli odsłania tajemnice konwojentów. Zadaje pytania o moralność tych, którzy mają niemal nieograniczoną władzę nad innymi. O wartość sprawiedliwości. O prawdę. O zbrodnię i karę.