Stanem obowiązującym tego dnia jest nadzieja. Cieszymy się z nowej daty jak dzieci, które dostały zabawkę i to jest zdrowe i potrzebne. Otrzepujemy się z wydarzeń, idziemy po nowe, uzbrojeni w siłę radości i nadziei. Oto on, Nowy Rok, przyszedł do nas czysty, nieobciążony, gotów rozpocząć wszystko od początku.
A jest o czym zapomnieć. Chaos informacji, mieszanina wartości, przepis na krewetki obok dzieci wojny, wszystko miga, napada i znika, ustępując nowym. To ma swoje zalety – pozwala zapomnieć. Pod koniec tego roku zdarzyło się tyle, że starczyłoby na kilka lat. Sprawy wielkiego kalibru – wojny, obozy, katastrofy, zmiany w państwach demokratycznych, obiecujące odkrycia medycyny... trudno nie zgubić w tym wszystkim tragedii poszczególnych losów.
Życząc sobie dobrego, a raczej lepszego roku, myślimy o uwolnieniu od globalnych zagrożeń, bo dotyczą każdego z nas, bo każdy może stać się niespodziewaną ofiarą. Na przykład polski kierowca zabity w Berlinie. Intensywny, dramatyczny, gorący temat. Wyobrażenia o tym, co się stało, przerosły śledztwo do tego stopnia, że osoba tego kierowcy urosła do rangi bohatera. W jeden dzień stał się obiektem podziwu i kultu.
Niemal w tym samym czasie obejrzałam reportaż dotyczący sześcioletniego chłopca Kordiana Mikulicza. Dziecko jest jednym z dwóch przypadków na świecie. Jego choroba – wynik jednego wadliwego genu – objawia się takim stopniem bólu, że nie istnieje środek, którym można go uśmierzyć. Nawet nowotworowy ból można, a tego nie. Chłopiec wije się z bólu codziennie, mdleje, umiera z bólu. To się zaczęło nagle, kiedy był jeszcze normalnym, radosnym, rozbieganym dzieckiem. Choroba atakowała powoli, a on, kulejąc, podbiegał do mamy, mówiąc: „ noga mi wariuje". Teraz już nic nie mówi, tylko cierpi. Kto tego nie zobaczył, ten nie może sobie wyobrazić.
Taki sam chłopiec, drugi na świecie, urodził się w Ameryce. Lekarze amerykańscy wymyślili sposób na leczenie – długi, trudny proces i bardzo kosztowny. W wypadku Kordiana to 2 miliony złotych. Rodzice chwytają się wszystkich możliwości, żeby zebrać tę sumę. Jedną z nich był właśnie ten reportaż w TVN.