Adam z Ewą mogli odpoczywać na rajskiej trawie, drzemać wtuleni w grzywę lwa albo pływać na grzbiecie krokodyla. Nie mieli ograniczeń, ale tylko w obrębie tego co słuszne. Żaden dozwolony im czyn nie powodował złych skutków, nic im nie groziło. Drapieżniki były bezzębne, gady niejadowite. Wiedzieli wprawdzie, że nie wolno im spożywać owoców z jednego, jedynego drzewa, ale nie wiedzieli dlaczego, bo byli pozbawieni świadomości dobra i zła.

Przekraczanie granic nie mieściło się w ich zamiarach. Krowa też nie wie, dlaczego nie wolno żreć trawy z łąki sąsiada, i nie pojmuje przyczyny zakazu. Jeśli wejdzie w szkodę, natrafi na mocny płot albo na bat pastucha. Rajskie bytowanie było bowiem życiem bezmyślnie zwierzęcym, cóż z tego, że w znakomicie urządzonym zoologu. Dlatego istota rozumna wcześniej czy później zbuntuje się przeciw takiemu zamknięciu, choć jeszcze nie wie, że wolność znajduje się za jego granicami. Pierwszym człowiekiem na tej wielkiej i strasznej drodze była Ewa, która pociągnęła za sobą bardziej tchórzliwego Adama. Została ukarana, ale najstraszniej nie dlatego, że musiała pracować, „w bólach rodzić" i na koniec umrzeć. Największą ceną, jaką zapłacili prarodzice, była niepewność wyboru. Odtąd bezustannie muszą wybierać niczym Bóg, nie posiadając jednak ani boskiej siły, ani boskiej mądrości.

Słabi i niepewni własnej wiedzy, ulegający popędom i skłonni do zaniechania, żeglujemy jednak w swych podobnych do łupiny orzecha łódeczkach przez burzliwe fale bytu, nieraz toniemy i rozpaczliwie czepiamy się burt, nieraz gdzieś dopływamy, nie wiedząc, czy to Wyspy Szczęśliwe czy wybrzeże piratów albo ludożerców. Przeklinamy swój los, marzymy o utraconym Raju i lekkomyślnie porzuconej zwierzęcości, ale powrotu już nie ma, wciąż musimy błądzić i wybierać, bo zapragnęliśmy boskiej wiedzy, nie mając boskiej mocy.

Dlatego ksiądz Tischner pisał o „nieszczęsnym darze wolności", a wcześniej Fromm o „ucieczce od wolności". I na tym właściwie moją przedświąteczną opowieść można zakończyć.