Pomógł mu w tym huragan. Traf bowiem chciał, że żywioł uderzył w momencie, kiedy rząd federalny przekraczał założony na ten rok limit zadłużenia. Dodajmy, że na uporze frakcji fiskalnych konserwatystów z Partii Republikańskiej zęby połamał już sobie prezydent Obama, i to dwa razy. Kongresmeni byli na początku nieczuli na argumenty Trumpa, że potrzebna jest pomoc dla dotkniętych klęską żywiołową stanów (a stany te na niego głosowały). I wtedy zdarzyła się rzecz zupełnie niespodziewana. Prezydent dogadał się z demokratami i wraz z wiernymi mu republikanami po prostu wymusił konsensus w Kongresie. Sprzeciwiło się raptem trzech głosujących, wyłącznie republikanów.

Następnie Trump nagle zaczął mówić o liderach Partii Demokratycznej per „Chuck" i „Nancy". Mało tego. Spotkał się z Heidi Heitkamp, demokratką, która walczy o reelekcję w Dakocie Północnej, gdzie prezydent jest bardzo popularny. Trump skwapliwie pozwolił się z senator obfotografować i nazwał ją „dobrą kobietą". W tym samym czasie dał do zrozumienia, że jest otwarty na kompromis w sprawie ważnej dla demokratów ustawy chroniącej imigrantów, którzy trafili do USA jako dzieci.

Wszystkie te działania pomagają Trumpowi zdystansować się od twardego jądra własnej partii, które dotąd blokowało jego kluczowe propozycje, zwłaszcza zmianę ustawy o ochronie zdrowia. Wyraźnie chce sprawić, aby wyborcy mieli pretensje do republikańskich elit, a nie do niego. To pomoże mu w następnych wyborach prezydenckich. Równocześnie Trump będzie się starał wspierać w kolejnych kampaniach przychylnych mu kandydatów, także demokratycznych. O impeachmencie ostatnio nikt nie wspomina. A mówili, że wariat...

Autor jest politologiem z Uczelni Łazarskiego i Centrum Analiz Klubu Jagiellońskiego