Mniej więcej o przetrwanie Europy, jako politycznej i ekonomicznej całości, chodzi w zaproponowanym przez wpływowy brukselski think tank Bruegel partnerstwie kontynentalnym. I chyba nieprzypadkowo propozycja pada tuż przed ważnym szczytem Unii Europejskiej w Bratysławie. Celem partnerstwa jest, by po Brexicie Wielka Brytania pozostała integralną częścią wspólnego rynku, ale bez wolnego przepływu pracowników. Uczestnicząc w podstawowych unijnych politykach, Londyn partycypowałby na nowych zasadach w unijnym budżecie i jako strona kontynentalnego paktu razem z UE uczestniczył w tworzeniu nowych rozwiązań. Brytyjczycy pozostaliby także częścią europejskiej polityki w dziedzinie obrony i bezpieczeństwa. Tak naprawdę propozycja ta zakłada stworzenie nowego statusu pomiędzy członkostwem w Unii a byciem stroną umowy stowarzyszeniowej z nią.

To dobrze, bo rację ma Viktor Orbán, mówiąc, że bez Wielkiej Brytanii UE przestaje być globalnym graczem w jakiejkolwiek dziedzinie i staje się aktorem regionalnym. Dotyczy to gospodarki i finansów, ale przede wszystkim obrony i bezpieczeństwa. Mówienie o europejskim wkładzie w bezpieczeństwo bez Wielkiej Brytanii nie ma wielkiego sensu. Co więcej, autorzy pomysłu partnerstwa kontynentalnego twierdzą, że ta nowa formuła mogłaby się także stać sposobem na ułożenie na nowo relacji między UE a Turcją i Ukrainą.

Propozycja otwiera więc możliwości wyjścia z patowej sytuacji, w jakiej Unia znalazła się po brytyjskim referendum, ale prowadzi też do kluczowego pytania. Czy ta nowa metoda integracji selektywnej nie zostanie użyta także wewnątrz UE jako sposób na rozpoczęcie procesu uporządkowanej dezintegracji, na przykład między państwami euro i państwami narodowej waluty? Być może warunkiem przetrwania Unii jest jakaś forma jej dezintegracji.

Autor jest profesorem Collegium Civitas