Parlamentarzyści w przekonaniu, że ich uchwały zmieniają świat, po kolejnej debacie wołyńskiej jadą na wakacje. Ale premierzy Beata Szydło i Wołodymyr Hrojsman zostają z problemami w stosunkach polsko-ukraińskich.
Może to powinno być ich dzieło? Może to oni powinni zrobić wreszcie to, czego nie udało się przez ćwierć wieku? Co by to mogło być? Instytut historii Polski w Kijowie z budżetem równym dwóm gminnym ośrodkom kultury da radę zmniejszyć polsko-ukraińskie napięcia rzetelną pracą naukową. Polsko-ukraińskie centrum dialogu w Warszawie i analogiczne w Kijowie? Koszt podobny, a korzyści byłoby naprawdę sporo. Szczególnie na Ukrainie mało się pisze o Polsce, tyle jeszcze archiwów do zbadania, tyle konferencji do zorganizowania. Dzisiaj nawet województwa mają swoje fundusze filmowe.
Wołyń jest ważnym wydarzeniem w historii, a Wojciech Smarzowski ważnym polskim reżyserem. Problem nie w tym, że kręci on „ostry" film o tragedii, problem w tym, że nie powstają inne dzieła o naszych relacjach wczoraj i dziś, a nic tak dobrze nie robi zbiorowej wyobraźni, jak X Muza. Już czas na powstanie polsko-ukraińskiego funduszu filmowego. Przy okazji byłby on sposobem na transferowanie naszych naprawdę dobrych doświadczeń w inicjowaniu porządnej produkcji filmowej.
I apele intelektualistów, choć szczytne, same w sobie nie zmieniają rzeczywistości. Gdybyśmy przed laty poprzestali z Niemcami na apelach zamiast bliskich relacji, byłaby dzisiaj kamieni kupa, chociaż i tak kontakty nie przebiegają bez zakłóceń. Oprócz politycznej woli potrzebne były instytucje.
Tak samo w relacjach Polski z Ukrainą, oprócz wzmożenia każdego roku latem, potrzeba więcej stałej, regularnej pracy. Instytucje, instytucje, instytucje. Tego i Polacy, i Ukraińcy mogą się nauczyć tylko od Zachodu. To dobrze ustawione instytucje zmieniają świat. Można założyć, że wola polityczna jest, trzeba tylko podjąć decyzje.