I w dodatku to chyba nie jest wcale koniec sprawy, ani nawet nie jest to początek końca, ale – jak mówił Churchill – jest to zaledwie koniec początku. Bo z jednej strony w reakcji na propozycję Komisji będą się pojawiać nowe sugestie dotyczące wydatków, np. wykrojony z obecnych środków specjalny fundusz dla podejmujących reformy krajów strefy euro, albo fundusz wspomagający kraje przyjmujące imigrantów. A z drugiej, wszyscy członkowie Unii zaczną teraz intensywnie negocjować, by mimo to, że tort jest zmniejszony, spróbować dla siebie uszczknąć proporcjonalnie nieco większy kawałek.
Będzie tego również próbować Polska, usiłując powtórzyć sukces sprzed siedmiu lat. Ale Polska jest dziś w Unii niemal osamotniona, bo nasz rząd woli się kłócić z Komisją o zasady praworządności, a nie o budżet. Więc najprawdopodobniej w negocjacjach sukces osiągną inni naszym kosztem.
Aha, i jeszcze pragnę z góry powiadomić nasz rząd, że jeśli w tej sprawie liczy na serdeczne wsparcie bratanków znad Dunaju, może się szybko rozczarować. Bo Węgrom też zależeć będzie akurat dokładnie na tych pieniądzach, które chcemy dostać my.
I w ten sposób dotykamy tematu najbardziej niebezpiecznego. Dlaczego właściwie jesteśmy w Unii Europejskiej? Unia, a właściwie Europejska Wspólnota Gospodarcza, powstała równo 60 lat temu, głównie po to, by nie dopuścić do wybuchu w Europie nowej wojny. I w pełni się z tego zadania wywiązała, wykazując, że współpraca przynosi bezpieczeństwo i gospodarczy dobrobyt.
Również my dążyliśmy do członkostwa w Unii głównie nie dla korzyści ekonomicznych, ale po to, by zapewnić Polsce bezpieczeństwo i trwale zakotwiczyć nasz kraj w świecie zachodnim. Był to wybór cywilizacyjny.