Ale się powstrzymuję. Krytyk portalu Interia się nie powstrzymał i takimi słowami określił piosenkarza Rafała Brzozowskiego w swojej recenzji. Było tego zresztą więcej. Jeśli recenzent nazywa wykonawcę „beztalenciem, które trwa na scenie muzycznej tylko i wyłącznie w obły sposób wdzięcząc się do pań w zaawansowanym średnim wieku i wciskając się do każdego możliwego klakierskiego show" – znać, że go nie ceni. Dlatego nie dziwimy się, gdy ów recenzent Paweł Waliński teksty piosenkarza nazywa grafomanią, a jego płytę koszmarem, który „odchoruje z pewnością". Zaczynamy się dziwić, dopiero czytając przeprosiny opublikowane przez portal i krytyka za „sformułowania naruszające dobra osobiste" Rafała Brzozowskiego. Jeszcze dziwniejsze, że recenzje, o których mowa, ukazały się kilka lat temu, a zostały wycofane na mocy ugody prawników portalu i piosenkarza.

Ugoda oznacza, że sądowy proces o galaretkę, który miał szansę stać się medialnym hitem, niestety się nie rozpoczął. A szkoda, bo byłaby to naprawdę ciekawa sprawa, i to nie tylko w warstwie anegdotycznej. Być może sądowi udałoby się udzielić odpowiedzi na pytanie, gdzie przebiegają granice wolności słowa i dopuszczalnej krytyki. A tak mamy niebezpieczny precedens, bo bodaj pierwszy raz w historii polskich mediów krytyk przeprasza za recenzję. Co będzie dalej? Próby pozywania recenzentów zdarzały się już wcześniej (np. producent filmu „Kac Wawa" kontra Tomasz Raczek), a skoro w czasach kryzysu mediów nawet właścicielom tabloidów brakuje pieniędzy na kosztowne boje sądowe, może być tylko gorzej.

Co do mnie, sądzę, że recenzent posunął się trochę za daleko, pisząc o galaretce i oślizłości. Te stwierdzenia są do obrony, jeśli się uzasadni, że odnoszą się do muzyki i wizerunku, a nie do samego piosenkarza. Ale tak po ludzku to krytyka rozumiem, bo sam czasem spotykam się z taką oślizłością, że domaga się nazwania jej po imieniu.

Autor jest zastępcą dyrektora Programu III Polskiego Radia