Jak to robi? Po pierwsze, nie komentuje języka i obyczajów Trumpa. Po drugie, skupia się uparcie na kwestiach programowych, które bezpośrednio dotyczą ludzi. Nie zostawił na przykład suchej nitki na zaproponowanym przez prezydenta budżecie, bo obcina on większość programów socjalnych. Wytknął mu też brak obiecanych regulacji na Wall Street. Po trzecie wreszcie, Sanders nie poprzestaje na krytyce i mocno akcentuje swój program pozytywny. Mówi o poprawie bytu, o darmowej edukacji, o powszechnej opiece zdrowotnej i wyższej płacy minimalnej. Z jego wyraźnie socjalistycznym podejściem można się nie zgadzać. To jednak lepszy program niż ciągłe zaperzanie się w związku z kolejną twitterową wrzutką.

Sam Trump jeszcze podczas kampanii stwierdził, że cieszy się, iż w wyścigu do Białego Domu zmierzy się z Clinton, a nie z Berniem, oraz że wyścig o nominację Partii Demokratycznej był „ustawiony". Istotnie, to brak poparcia ważnych demokratów i związanych z nimi mediów sprawił, że Sanders nie został kandydatem partii. Teraz plastikowa Clinton odeszła w niesławie, Bernie bryluje, a demokratyczne tuzy płaczą.

Tę historię dedykuję polskiej opozycji. Mimo pewnych postępów do poziomu Sandersa jej liderom jednak trochę brakuje. Skupiają się na personaliach i obrazie Polski za granicą, a nie na konkretach, które dotyczą ludzi. Kiedy Sławomir Neumann zapowiadał kandydaturę swojego szefa na premiera, nie umiał choćby w zarysie opisać jego programu. Powiedział tylko, że „Polakom należy się debata na temat złych rządów PiS". Słuchając Sandersa, śmiem twierdzić, że należy im się znacznie więcej.

Autor jest politologiem z Uczelni Łazarskiego