Nie inaczej u nas. Wszyscy wiedzą, że zawłaszczenie Trybunału Konstytucyjnego, przekształcenie telewizji w propagandówkę z określeniem „narodowa", zniszczenie służby cywilnej i tak dalej naruszało konstytucję oraz zasady demokracji, ale co z tego? Teraz Jarosław Kaczyński wziął się za Sejm. Wszyscy widzieli, co się działo w Sali Kolumnowej. I co dalej? Przecież trzeba się jakoś z PiS ułożyć, wynik wyborów znamy, uczciwie otrzymali prawo rządzenia. Mają wszak tyle argumentów na swoją obronę, nie jedynie „wolę suwerena".

Podobnie i tam. Przecież na Krymie odbyło się jakieś referendum, lud wyraził zgodę, a zresztą to i tak w większości Rosjanie. Przecież Ukraina była i jest źle rządzona, skorumpowana, nieudolna. Przecież nie popłynęła z tej okazji ani kropla krwi. Przecież...

Oczywiście Kijów się nie godzi. Nie uznaje narzuconych granic, protestuje, odwołuje się do wspólnoty międzynarodowej. Podobnie jak u nas: opozycja pomstuje, urządza przedstawienia w Sejmie i pod Sejmem, odwołuje się do Unii, a ta tylko dobrotliwie gęga po swojemu. U nich podobnie: niby cała Ukraina jest przeciw aneksji, ale podzielona jak za starych czasów, jedni drugim zarzucają zdradę, a czasem nawet biorą się za łby w kijowskim parlamencie. Potęgi tego świata są coraz bardziej zmęczone Ukrainą, podobnie jak Unia – Polską. Putin o tym wie i Kaczyński także, więc tym bardziej będzie robił swoje.

W końcu Ukraina też się zmęczy samotnym protestem i na powrót wsadzi głowę w obrożę – jak za Leonida Kuczmy i Wiktora Janukowycza. Podobnie u nas: przecież trzeba jakoś żyć i pobierać swoje 500+. A opozycja nie lepsza, też ma siuchty i pokątne wycieczki.

Tylko że po Krymie przyszedł Donbas.