Ostatnio powtórzył jej główną tezę w wywiadzie dla magazynu „Spike”. Stwierdził, że amerykański liberalizm od dłuższego czasu definiowany jest głównie przez wrogość do klasy średniej. Politycznie dąży zaś do budowania koalicji wysokich elit z migrantami i niższymi warstwami społecznymi. Wydaje się przy tym, że owa wrogość do klasy średniej jest już cechą nie tylko amerykańskiego liberalizmu, ale i wielu europejskich socjaldemokratów.

Mnie słowa Siegela uderzyły, kiedy wybrałem się z żoną na obsypany Oscarami film Guillermo del Toro „Kształt wody”. Oto bowiem sympatycznego wodnego stwora ratują samotna niema kobieta, artysta gej i gderliwa afroamerykańska sprzątaczka, najczarniejszym z czarnych charakterów zaś nie jest wcale sowiecki szpieg czy też zadufany w sobie amerykański generał – nie, złem wcielonym jest niejaki Richard Strickland (znakomity Michael Shannon), biały mężczyzna cytujący Biblię, mający domek na przedmieściach, nowego cadillaca, dwójkę dzieci i urodziwą żonę. Karykaturalny wręcz poziom brutalności i moralnego oraz fizycznego upadku, który osiąga ta postać, trudno porównać z czymkolwiek innym w kinematografii. Na myśl przychodzi chyba tylko sugestywny portret kułaka z genialnego propagandowego filmu „Stare i nowe” Siergieja Eisensteina.

Trudno oprzeć się też wrażeniu, że „Kształt wody”, choć osadzony w realiach zimnej wojny, ma być zemstą na typowym wyborcy Trumpa. Czy słusznie? Dziś w wielu miejscach świata przedstawiciele klasy średniej czują się zagrożeni gospodarczo i kulturowo. Symboliczne biczowanie (del Toro nie jest jedyny) raczej ich nie uspokoi. Historia poucza, że wrogo traktowana klasa średnia może się zbuntować i zwyciężywszy, pójść w kierunku zachowawczego zamordyzmu. Albo, co gorsza, zostać ostatecznie pokonana i „rozkułaczona”. Wtedy zaś reszcie pozostanie tylko... zapisać się do kołchozu.

Autor jest politologiem z Uczelni Łazarskiego i Centrum Analiz Klubu Jagiellońskiego