Jest więcej powodów, które najlepiej znają matki i ich lekarze, o ile tylko ci ostatni nie zamienili się w automaty do odwalania godzin, zabiegów i formularzy. Ale nikt, zwłaszcza chrześcijanie, nie może narzucać norm swoim współobywatelom, którzy wierzą trochę inaczej albo nie wierzą w ogóle. To nie jest kwestia tolerancji, ale fundamentów. Czy uznajemy innych ludzi za wolnych i odpowiedzialnych, kierujących się sumieniem, czy za sprzyjającą złu hordę, którą okiełzna jedynie strach? Czy w ogóle uważamy wolność za coś więcej niż puste hasło w sam raz pasujące do konstytucji i na odświętne sztandary, ale nie do praktycznego zastosowania? Bo jeśli tak, to przestańmy zawracać sobie głowę demokracją i przyznajmy, że praktyczna jest tylko dyktatura. W tej perspektywie maleje nawet straszny dylemat wyboru pomiędzy złem, jakim jest śmierć zarodka, a męczeństwem rodziców.

Bo wolność boli. Zarówno własna, bo trzeba samotnie wybierać spośród wielu dróg, nie mając jednak ani boskiej mocy, ani boskiej wiedzy, ale też i cudza, bo inni mogą postępować inaczej, niż uważalibyśmy za słuszne. Dlatego boimy się wolności, unikamy jej, choć chętnie obsypujemy ją fałszywymi komplementami. Tak jak podobną gadaniną uspokajają mężczyźni nieczyste sumienia wobec kobiet, bez których nie byłoby ich na świecie. Stąd właśnie płyną pomysły wzmocnienia dogmatów albo ideowych urojeń państwową sankcją karną.

Kiedyś wystarczał strach przed piekłem. Dzisiaj potrzebny jest prokurator. Wzywamy go do aborcji, choć nie wiemy, w którym momencie zarodek staje się człowiekiem, pewność ustanawia tylko kościelny dogmat. Ale jeśli tak, to czemu prawo nie ma chronić przed innymi grzechami: cudzołóstwem, lekceważeniem postu i niedzielnej mszy? To znowu jest fundament: czy wolno kształtować ludzi na obraz i podobieństwo władcy i przymuszać do dobra paragrafem? Czy należy ich straszyć: „Bój się Boga”? Czy raczej zachęcać: „Kochaj Boga”, i zostawić miejsce na sumienie?