W poniedziałek premier Litwy Saulius Skvernelis przez trzy godziny rozmawiał z Jarosławem Kaczyńskim, a nie było to pierwsze spotkanie obu polityków. Następnego dnia – już oficjalnie – z premier rządu. Tylko ta informacja wystarczyłaby do wyciągnięcia wniosków. Po pierwsze, wygląda na to, że nic nie służy tak dobrze polityce zagranicznej jak skrócenie dystansu dzielącego decydentów. Po drugie, że relacje z Litwą układają się nadspodziewanie dobrze w porównaniu zarówno z oczekiwaniami, jak i relacjami z kilkoma innymi sąsiadami. Po trzecie, że nic tak nie służy dobrym stosunkom z sąsiadami jak wspólny interes – w tym wypadku inwestycje Orlenu sprzed kilku lat popierane wówczas przez prezydenta Lecha Kaczyńskiego, które teraz przynoszą zyski. Bez wątpienia także fakt, że wielką polską firmą kieruje polityk bliski kierownictwu PiS, ma duże znaczenie. Prezes Jasiński potrzebuje wsparcia politycznego w interesach na Litwie i otrzymał je z Nowogrodzkiej.

Trudno sobie w takim razie wyobrazić, by polska strona wchodziła w spory o wizerunki na paszporcie. A skoro nie będzie Wilna, to na blankietach i Lwowa nie będzie, bo występują „w parze". Rezultat jest dla wszystkich dobry.

W ostatni weekend w Krynkach na skrawku dawnego Wielkiego Księstwa Litewskiego, który dzisiaj należy do Polski, pod patronatem naszego wielkiego malarza Leona Tarasewicza rozmawialiśmy o tym, co zostało z Wielkiego Księstwa. Wilno jako „kresy"? Kresy czego? Jak łatwo niektórym zapomnieć, że to dumne miasto przez prawie 700 lat swojej historii, jeśli nie było okupowane przez Moskali, było jedną ze stolic naszego wspólnego z Litwinami państwa, a potem stolicą Litwy. A nawet gdy znajdowało się pod rządami cara, i tak było kulturalną stolicą dla Polaków, Żydów, Litwinów i Białorusinów. Tylko niecałe trzy dekady było inaczej (po Konstytucji 3 maja i w dwudziestoleciu międzywojennym).

Kresy to kresy, a stolica to stolica, warto o tym pamiętać, przeglądając z nabożeństwem stare mapy. A dzisiaj? Tak, trzeba pamiętać o przeszłości i o prawach Polaków na Litwie. Tyle że najlepszym sposobem na to, by z tego pamiętania wynikało coś więcej niż rzewne wspomnienia, jest widzenie w Wilnie nie „naszych Kresów", lecz stolicy Litwy, i spokojne, przy piwie, omawianie z jej władzami wspólnej przyszłości zamiast samotnego wspominania jedynych dwudziestu paru lat, gdy Wilno stolicą nie było. Polska polityka zagraniczna potrzebuje dzisiaj jak tlenu powiewu realizmu z ulicy Nowogrodzkiej. Właśnie takiego, jakim powiało w poniedziałek.