Niekoniecznie. I wcale nie chodzi mi o to, żeby pomysł wprowadzenia minimalnej stawki godzinowej porzucić, ale o to by podejść do tematu spokojnie. Wiem, że zaraz odezwą się zarabiający mniej i wyleją wiadro pomyj. Wiem, że związki zawodowe dołączą się do krytyki. Choć niektóre potrafią być otwarte na argumenty a ich członkowie merytorycznie dyskutować. Wiem też, że rząd pod presją własnej obietnicy chce rozwiązanie wprowadzić szybko. A w przypadku takiej zmiany kilka miesięcy to termin wręcz ekspresowy. Wszystkim gorącym głowom pragnę przypomnieć przysłowie, „Co nagle to po diable”. Teraz, więc kilka argumentów za tym by zmianę zrobić porządnie a nie naprędce.

Węgry i Czechy to ostatnio nasze bardziej jakby zaprzyjaźnione kraje. Skoro tak lubimy powoływać się na ich przykłady to spójrzmy jak tam wygląda płaca godzinowa. Przeliczając na euro: odpowiednio niewiele ponad 2 i niecałe 2.20. W Polsce proponowana stawka to około 2.80 euro za godzinę. Oczywiście w zależności od kursu te proporcje będą inne. Ja liczyłem je przy 4.30 za euro. Różnica w stawkach średnio 25%. Czy my jesteśmy o tyle właśnie bogatsi od Węgier i Czech? Mam wątpliwości. Wiem, że nasi zachodni sąsiedzi wprowadzili stawkę godzinową. Ale Niemcy mają ponad 3 razy większą gospodarkę w przeliczeniu PKB na mieszkańca niż my. I zapewniam wszystkich, Mercedes w nowej fabryce nie będzie stosował stawek niemieckich tylko polskie. Choć polscy pracownicy są fantastyczni a jakość produktów motoryzacyjnych przez nich wykonywanych doceniana jest już na całym świecie. Uwzględniając, zatem stan gospodarek i różnice podatkowe okazuje się, że u nas stawka godzinowa powinna oscylować wokół niecałych 10 zł.

Mimo to i tak chciałbym 12 za godzinę. Ale nie od razu. Od razu można by zacząć właśnie od 10 i co roku zwiększać stawkę nie zatrzymując się na 12 ale zapisując w ustawie regularny jej wzrost. Tak jak dzieje się to z płacą minimalną. Za dwa lata doszlibyśmy do poziomu 12 złotych za godzinę. Jeśli zrobimy to szybciej? Do głowy przychodzą mi dwie sprawy. Wszyscy emeryci i renciści dorabiający do swoich głodowych świadczeń na strzeżonych parkingach czy w firmach ochroniarskich albo sprzątających stracą pracę. Bo, po co zatrudniać za pełną stawkę emeryta skoro można mieć kogoś w sile wieku? Smutne? Tak, ale niestety prawdziwe. Druga kwestia to koszty usług. Pewnie wzrosną. A outsourcing to nie tylko catering czy sprzątanie w prywatnych firmach to także wiele usług w jednostkach samorządowych czy instytucjach publicznych. Budżetu na kolejny rok zaś nie planuje się z dnia na dzień.