Rzut oka na towarzystwo, w jakim znaleźliśmy się w grupie, prowadzi do prostego wniosku – to nie będzie wyprawa w nieznane. Wiemy, czego się można po nich spodziewać, ale wiemy też, że nie są to nasi przyjaciele od serca.
Helmuth od zawsze nam imponował i budził zazdrość. Zawsze byliśmy w jego cieniu, nigdy nie mogliśmy dojść do głosu, gdy był w pobliżu. W końcu nam się udało – rok temu, jesienią – zepchnąć Helmutha do roli drugoplanowej, ale podczas rewizyty we Frankfurcie znów on był górą.
Andrij też nam zaszedł za skórę. Niby przyjaciel, niby organizowaliśmy nawet wspólną imprezę, na którą zaprosiliśmy gości z całej Europy, ale gdy przyszło co do czego, Andrij upokorzył nas w naszym salonie, wyprowadzając dwa ciosy tak szybkie, że nie zdążyliśmy się obejrzeć, a już leżeliśmy na podłodze. No i Patrick, którego wybryki kosztowały nas tyle wstydu, a wszyscy znajomi śmiali się z nas i mówili, że strzeliliśmy sobie samobója.
Oczywiście siła obecnej reprezentacji jest dużo większa, niż była w czasach, gdy mierzyliśmy się z Ukrainą pod wodzą Waldemara Fornalika w eliminacjach mistrzostw świata 2014 (dwie porażki). Lepiej też nie wspomnieć o eliminacjach MŚ 2010, za późnego Leo Beenhakkera, gdy skompromitowaliśmy się w Belfaście, przegrywając 2:3 z Irlandią Płn., a w rewanżu był tylko remis 1:1.
Znowu Niemcy
Co ciekawe, Fornalik korzystał w dużej mierze z tych samych zawodników, których powołuje jego następca. W pierwszym meczu z Ukrainą grali: Robert Lewandowski, Grzegorz Krychowiak, Kamil Glik, Łukasz Piszczek, Jakub Błaszczykowski i Maciej Rybus, a na ławce siedzieli Kamil Grosicki oraz Arkadiusz Milik. W rewanżu w Charkowie na boisku pojawili się: Artur Jędrzejczyk i Łukasz Szukała, a także Piotr Zieliński.