W ubiegłym tygodniu sprzedawano je poniżej 70 zł/MWh. Maj zakończył się zaś poniżej psychologicznej granicy 100 zł/MWh – średnią ceną na poziomie ok. 94 zł/MWh. Przez spadki cen świadectw pochodzenia i towarzyszące im przeceny energii w hurcie producenci zielonego prądu muszą się mocno gimnastykować, by spłacić kredyty.

W najgorszej sytuacji są projekty sprzedające energię i certyfikaty na TGE. Dla wielu zabezpieczeniem kredytów stanowiących 70 proc. wartości inwestycji była projektowana łączna cena (certyfikatów i energii) na poziomie 320–380 zł/MWh, czyli o ok. 80–130 zł niższa od dzisiejszych poziomów. A takich jest ponad połowa z zainstalowanych ok. 5 GW.

Zdaniem Grzegorza Linowskiego z DNB Bank Polska, jeśli ceny nie odbiją, to te projekty mogą poradzić sobie z obsługą zadłużenia co najwyżej przez rok. Znaczenie ma to, czy posiadają zakumulowaną gotówkę z lat poprzednich, ale też efektywność farmy i wietrzność lokalizacji projektu. – Kłopoty mogą mieć jednak wszyscy, nawet ci posiadający długoterminowe umowy na sprzedaż energii i certyfikatów, bo obecne poziomy cen skłaniają odbiorców do renegocjacji umów lub do odstąpienia od nich – zauważa Linowski.

Właściciele kontraktów długoterminowych też nie mogą się już czuć komfortowo. Bo kontrahenci żądają obniżenia cen. W piątek Enea aneksowała umowę ze spółką EOLOS Novo. Podobne renegocjacje są dziś na porządku dziennym.

Jak wynika z naszych informacji PGE posiadające farmy na obszarze Enei oraz Energi nie spodziewa się jednak przedstawienia nowych warunków. Nasze źródła podają, że w wieloletnich kontraktach na sprzedaż certyfikatów uzyskiwano nawet 250 zł/MWh. Jednak dziś trudno się spodziewać propozycji lepszych niż 120–150 zł/MWh. – Wytwórcy zielonej energii nie zejdą poniżej 120 zł/MWh, bo to pozwoli im utrzymać się na powierzchni – twierdzi nasz rozmówca. – Trzeba się liczyć z obniżką rzędu kilkudziesięciu procent – dodaje inne źródło „Rz".