Rzeczpospolita: Esperantyści naciskają na MEN, aby wprowadziło do szkół zajęcia z lingvo internacia. Esperanto miało być z założenia językiem uniwersalnym, ponadnarodowym.
Mirosława Mycawka: Język ten powstał w XIX w. z inicjatywy Ludwika Zamenhofa, okulisty urodzonego w Białymstoku. Jego idea była prosta – chciał stworzyć taki system językowy, dzięki któremu ludzie na całym świecie mogliby się porozumiewać, a nauka tego kodu nie wymagałaby zbytniego nakładu pracy. Esperanto miało być językiem, który nigdy nie będzie postrzegany przez negatywny pryzmat polityki czy historii. Neutralny, możliwie nieskomplikowany i bardzo uporządkowany system komunikowania miał przeciwdziałać rodzeniu się konfliktów między ludźmi.
Ale współczesnym lingua franca stał się jednak język angielski. Czy zatem potrzebne są nam sztuczne twory językowe?
Rzeczywiście esperanto nigdy nie odegrało roli powszechnego języka międzynarodowego. Problem polega na tym, że oprócz kwestii porozumiewania się ważne jest, żeby język był obecny także w kulturze, literaturze czy nawet życiu codziennym. Esperanto tego nie gwarantuje. Zazwyczaj posługują się nim hobbyści, którzy tworzą zamkniętą społeczność. Perspektywa poświęcenia czasu na naukę tego języka oraz znalezienia osób, z którymi można by się dzięki niemu porozumiewać, dla wielu wydaje się niezbyt zachęcająca. Choć trzeba przyznać, że w latach 60. XX w. ludzie chętnie uczyli się tego języka. Odbywały się nawet międzynarodowe kongresy, ale nigdy język ten nie wyszedł poza krąg entuzjastów.
A czy jest szansa, że ludzkość doczeka się kiedyś uniwersalnego języka?